Królewska sztuka w polskiej polityce

Adam Zyzman, 13.04.2006

100 masonów

Masoneria od dłuższego czasu nie cieszy się w naszym kraju sympatią. Piszę od czasu, bo przecież były w Polsce lata, gdy polskie elity polityczne i intelektualne ceniły braci wolnomularzy, czy też „dzieci wdowy”, jak ich nieraz nazywano. Wystarczy wspomnieć choćby przypadek, gdy kamień węgielny pod pierwsze fundamenty Świątyni Opatrzności wmurowywali król Stanisław August Poniatowski ze swym kuzynem prymasem, obaj ubrani w wolnomularskie fartuszki, co miało przydać im prestiżu i świadczyć o ich… postępowości. Podobnie było z tworzeniem struktur konspiracyjnych po wojnach napoleońskich, że wymienię tylko takich rewolucjonistów, jak Waleriana Łukasińskiego, czy Stanisława Worcella i przypomnę, że słynni, dzięki Adamowi Mickiewiczowi, Filomaci i Filareci też byli strukturą wolnomularską, o czym poloniści w szkołach niechętnie wspominają.

Jakoż po kilkudziesięciu latach opinia Polaków na temat organizacji masońskich uległa radykalnej zmianie, co należy zawdzięczać przede wszystkim systematycznej pracy Kościoła katolickiego. O ile jednak jeszcze w czasach zaborów każda konspiracja na ziemiach polskich uchodziła za działalność patriotyczną, to w okresie międzywojennym masoni spotykali się z coraz większą krytyką, na co składała się, nie tylko kampania księży, którzy straszyli ludność ogólnoświatowym spiskiem masonów, ale także prosta argumentacja przeciwników wolnomularzy polegająca na pytaniu: po co też konspirować w Polsce wolnej i niepodległej, jeśli nie działa się na jej szkodę?

Dodatkowymi argumentami były konkretne przypadki udziału członków lóż masońskich w kolejnych gabinetach rządowych, które nie potrafiły sobie poradzić z piętrzącymi się wówczas przed Polską problemami zarówno gospodarczymi, jak i społecznymi, nie wspominając już o narodowościowych. Było to możliwe choćby na takiej zasadzie, że niektórzy do dziś łączą zbieżność nazw Loży „Wyzwolenie” i odłamu PSL o tej samej nazwie lub późniejszej Partii Pracy

O ile jednak za życia marszałka Piłsudskiego, poza rzucaniem kalumnii na polskich wolnomularzy, nikt nie odważył się podjąć konkretnych działań przeciwko nim. Choć, jak wynika z różnych opracowań sam Marszałek nigdy wolnomularzem nie był, co nie znaczy, że przed I wojna światową z nimi nie współpracował, a w wolnej Polsce im nie sprzyjał, gdy tylko uważał, że ich działania są zgodne z interesami Polski. Natomiast po śmierci Marszałka, pod koniec roku 1937 zarówno na łamach prasy, jak i na forum parlamentu podjęto aktywną nagonkę na wolnomularzy wskazując na ludzi piastujących wysokie stanowiska w państwie, jednocześnie będących członkami lóż masońskich, co było zapowiedzią nie tylko zmuszenia tych ludzi do odejścia z zajmowanych stanowisk, ale przede wszystkim złożenia do laski marszałkowskiej projektu ustawy delegalizującej masonerię i zakazującej jej działalności. Ludzie znani dotychczas z wiernej służby Rzeczypospolitej, jak choćby wieloletni marszałek Sejmu, Maciej Rataj, publikowali na łamach prasy oświadczenia zaprzeczające ich przynależności do ruchu masońskiego.

W sytuacji takiego zagrożenia wielu ludzi działających dotąd aktywnie w lożach masońskich przystąpiło do tworzenia struktur jawnych, których z samą masonerią trudno byłoby wiązać poza… łącznością personalną. W sferze politycznej były to powstające właśnie pod koniec tego roku Kluby Demokratyczne. W Warszawie na czele Klubu stanął np. senator prof. Mieczysław Michałowicz, wybitny działacz masonerii, który jeszcze rok wcześniej stanął na czele Klubu Kultury Etycznej, którego siedziba mieściła się w lokalu „świątyni” Loży–Matki „Kopernik” przy warszawskim Starym Rynku, w kamienicy Okunia. W każdym razie tablica upamiętniająca powstanie klubu widnieje do dziś też na jednej z kamienic przy tym samym Rynku. Do Klubu należeli też byli legioniści, którzy jeszcze z początkiem lat 30. próbowali założyć Związek Legionistów Demokratów, którego członkami byli m.in. tacy znani masoni, jak Strug, Thugutt i Bagiński. Władze sanacyjne co prawda nowego związku nie zarejestrowały, ale nie przeszkodziło to po kilku latach tworzyć z początkiem 1937 r. kół legionistów i peowiaków im. Andrzeja Struga.

Byli wolnomularze, Jerzy Langrod i Aleksander Dackow, pojawili się także w Klubie krakowskim, powstałym pod koniec listopada tego samego roku. W Łodzi byli to Stanisław Wieckowski i Wincenty Tomaszewski, w Wilnie – Witold Abramowicz i Bronisław Krzyżanowski, we Lwowie – Bronisław Laskownicki, w Katowicach – Tadeusz Michejda i Antoni Kuczyński.

Oczywiście działania te nie uszły uwadze kręgów tępiących masonerię, gdyż w 41 numerze „Merkuriusza Polskiego Ordynaryjnego” z tego roku pisano, że „w Polsce nie ma wątpliwości, że za tymi wszystkimi mobilizacjami na gruncie… [politycznym, jak A. Z. ]… Klub Demokratyczny [stoi]… jedna i ta sama ręka w rękawiczce z kielnią”. Michałowicz natomiast twierdził, że tworząc Kluby organizuje w ten sposób centrum polityczne, którego zadaniem jest utrzymanie równowagi miedzy prawicą a lewicą, by w ten sposób ustrzec polskie społeczeństwo przed „wybrykom reakcyjnym i totalistycznym” z jednej strony, a przed rewolucją kończącą się zazwyczaj „nieokiełznanym zdziczeniem” z drugiej strony. Dlatego uważał, że najważniejsze zadanie to „wychowanie Kulturalnego Polaka”, gdyż tylko w ten sposób Polska może się ustrzec „nienawiści rasowej, religijnej i politycznej”. Podobnie twierdził Więckowski, pisząc, że ideały Klubu odbiegają daleko od myśli o jakichkolwiek „gwałtownych przewrotach, czy przełomach”. Kluby miały stanowić teren, na którym ścierać się będą różne poglądy, prowadzona będzie działalność samokształceniowa i zwalczać wszelkie barbarzyństwo, cynizm i zakłamanie, które pomniejszają wartość Człowieka i Obywatela”.

Tymczasem ataki na wolnomularzy przybrały na sile na tyle, że na żądanie posłów kilku ludzi posądzanych o przynależność do loży masońskich zostało zwolnionych z pracy w ministerstwach spraw zagranicznych i opieki społecznej. W tej sytuacji kierownictwo zakonu przewidując likwidację ruchu postawiło na likwidację i „uśpienie” lóż, o czym zawiadomiono oficjalnie ówczesnego premiera Felicjana Sławoja-Składkowskiego. Nie zapobiegło to wydaniu przez rząd komunikatu o likwidacji 9 wymienionych z nazw lóż, zaś pod koniec 1938 r. wydano dekret prezydenta RP o likwidacji zrzeszeń wolnomularskich.

Dekret podzielił polskich masonów, z których część, nazwijmy to legalistyczna, zaprzestała swej działalności, część natomiast nadal zbierała się na swoich spotkaniach, co spowodowało represje ze strony władz, polegające na przeprowadzeniu rewizji w mieszkaniach niektórych działaczy masońskich, w tym Stanisława Stempowskiego bliskiego przyjaciela Marii Dąbrowskiej, która to wydarzenie opisała w swoich „Dziennikach”.

Można się domyślać, że odpowiedzią środowisk masońskich były działania zmierzające do zjednoczenia swych oficjalnych struktur politycznych, jakimi były Kluby Demokratyczne i powołania w kwietniu 1939 r. Stronnictwa Demokratycznego, jako oficjalnie działającej partii politycznej.

Stronnictwo domagało się pełnej wolności myśli i swobody sumienia, dążąc do prawdy, choć w zasadzie na żądaniach się to kończyło. Nic wiec dziwnego, że w popularnym dzienniku „Moment” ukazała się taka oto ocena jego działalności: „polski ruch demokratyczny kroczy cicho i powoli, brak mu rozmachu. Wydaje się chwilami, iż ludziom tym brak tej śmiałości, która warunkuje dzisiaj karierę polityków i stronnictw. Sprawiają oni czasem wrażenie gminy purytanów, która odprawia nabożeństwa we własnym kółku, żywiąc uczucie wstrętu dla środków i metod stosowanych w polityce.” – Paradoksalne, że słowa te przypominają argumenty niektórych członków SD, którzy współczesnym przywódcom Stronnictwa stawiają za wzór działania… Andrzeja Leppera!

Stronnictwo Demokratyczne nie zdążyło rozwinąć w przedwojennej Polsce większej działalności, gdyż powstało w niespełna rok, po wyborach parlamentarnych, a więc nie miało swej reprezentacji w Sejmie. Poza tym kilka miesięcy później w wyniku agresji Niemiec i ZSRR na Polskę musiało przejść do konspiracji, choć właśnie w tych strukturach udało się mu umieścić swoich przedstawicieli w istotnych strukturach polskiego państwa podziemnego. Wojna i okupacja obudziła też ideę wykorzystania konspiracyjnych form masonerii do działalności wyzwoleńczej, co było m.in. wykorzystane przy tworzeniu konspiracyjnych struktur PPS, o czym wspominał w swych pamiętnikach Kazimierz Pużak. Liczono, że hitlerowcy, ze względu na tradycje masonerii niemieckiej, nie będą tępić konspiracji wolnomularskiej, która mogłaby być przykrywką dla innego rodzaju konspiracji. Jednak ze względu na tkwiące wśród niektórych środowisk politycznych obawy przed koniecznością podporządkowania się lożom, z koncepcji tej zrezygnowano.

Nie zmienia to faktu, że wolnomularzami byli także inni politycy rządu emigracyjnego, związani z innymi ugrupowaniami politycznymi, jak choćby August Zalewski

Po wojnie zagraniczne struktury wolnomularskie próbowały podjąć kontakty z byłymi polskimi masonami w celu reaktywacji struktur, ale ci nie odważyli się na podjęcie takich działań, tym bardziej, że działając w innym systemie nie mieli pewności, że informacje o ewentualnym powstaniu w Polsce lóż, nie pojawią się w oficjalnych czasopismach masońskich za granicą, co doprowadzi do zdemaskowania takiej działalności i represji ze strony Urzędu Bezpieczeństwa. – Zresztą takie właśnie wydarzenie dało impuls do rozpętania kampanii antymasońskiej w Polsce przedwojennej.

Prawdą jest również fakt, że w okresie PRL Stronnictwo Demokratyczne było praktycznie jedynym ugrupowaniem, które wśród swoich członków miało byłych aktywnych wolnomularzy. Czy tylko byłych? Niestety, mimo pewnych, ograniczonych zresztą, poszukiwań nie udało mi się dotąd znaleźć opracowania mówiącego o strukturach masonerii w PRL.

*

Pisząc ten krótki tekst korzystałem z książek: Leona Chajna – Polskie wolnomularstwo 1920 – 1938 oraz Ludwika Hassa – Zasady w godzinie próby – Wolnomularstwo w Europie Środkowo-Wschodniej 1929 – 1941.

Tekst opublikowany pierwotnie w miesięczniku “Strony Demokracji” wydawanego przez Fundację “Samorządność i Demokracja”

Autor: Adam Zyzman
13.04.2006.