Sen może odmienić życie

Więcej o prof. Andrzeju Nowickim

Rozmawiała Anna Matałowska „Czwarty Wymiar”, 1998, nr 5, s. 8-10

O pogromcach diabłów, marynatach z demonów i innych pożytkach ze snów – rozmowa z prof. Andrzejem Nowickim, historykiem filozofii, Wielkim Mistrzem Wielkiego Wschodu Polski, kolekcjonerem snów.

– Pięć tysięcy własnych snów, tysiące opowiedzianych przez znajomych i nieznajomych, dlaczego kolekcjonuje pan sny?
– Żyjemy w dwóch światach: jawy i snu. Skoro połowa naszego życia przebiega w innym świecie, to chciałem poznać również tę drugą połowę. Zwłaszcza że zachodzi wzajemne przenikanie się obu światów. Kiedyś we śnie spotkałem Archimedesa, który zapoznał mnie ze swoim odkryciem: „W świecie snu jest mnóstwo osób i przedmiotów, które zanurzają się w nasze sny ze świata jawy. Ale przedmiot zanurzony we śnie traci swoją tożsamość, ulega rozmaitym przeobrażeniom i kiedy później powraca do świata jawy, nie jest już tym samym przedmiotem, którym był przed zanurzeniem się w nasz sen. W ten sposób również w świecie jawy jest mnóstwo, coraz więcej takich przedmiotów, które przyszły do nas ze świata snów.”
Kiedy zacząłem zbierać własne sny, chciałem je porównać ze snami znajomych, przyjaciół, dzieci i cudzoziemców. Kiedy studentki przyprowadzały na egzaminy swoje dzieci, wychodziłem ze swego pokoju na korytarz i pytałem, co im się śniło. Wnuczce wybitnego wileńskiego malarza i witrażysty, Broniusa Gruszasa, śnił się koń biegający po łączce. A jakiego koloru była łąka – zapytałem. Dorosły odpowiedziałby po prostu: zielona. Natomiast Gabija przeszła wzdłuż ściany oglądając obrazy dziadka (na których przedstawiał własne marzenia senne) i wśród różnych odcieni zieleni odnalazła dokładnie taką, jaką widziała we własnym śnie.
Pewien student wychowania muzycznego stawia magnetofon przy łóżku: jak mu się śni interesująca melodia, nie budząc się włącza magnetofon i nuci w półśnie. I największy sukces finansowy osiągnęły te jego utwory, które narodziły się we śnie. To też może być argument za celowością badania snów.
– A skąd u pana sny chińskie?
– Pojawiły się w 1989 roku, w okresie fascynacji kulturą chińską, tak ogromną, że w snach doszedłem do tego, że sam stałem się czarnym, błyszczącym, żywym, poruszającym się znakiem chińskim. Fascynacja Chinami przyciągała sny, których byłem głównym bohaterem. W moim zbiorze snów mam interesujące sny o tematyce chińskiej, które śniły się francuskim surrealistom. André Breton miał sen o niebie, pełnym kolorowych baloników, a w każdym z nich znajdował się Chińczyk, symbol nieprzenikalnej tajemnicy. Jego przyjaciel, poeta Michaux, miał sen, że jest w Chinach i musi tam zdawać egzamin z kaligrafii. A jeśli zrobi choć jeden błąd, choćby przy rysowaniu hieroglifu, czeka go kara śmierci. Jeszcze w XIX wieku za sen można było zostać skazanym na śmierć. W chińskim kodeksie marynarki wojennej był paragraf, że komu przyśni się diabeł, umrze. A dlaczego? W trosce o morale marynarzy. Przecież jeśli śnił się diabeł, na pewno poniesiemy klęskę. Zakaz opowiadania snów uznano za niewystarczający, więc w osobnym paragrafie tego kodeksu zakazano marynarzom śnić o diabłach.
– Przepraszam, a po co pan zbiera te sny?
– To jest tak, jak z czytaniem powieści czy oglądaniem filmów – żeby wzbogacić nasze życie o przeżycia innych osób. Czytanie to zwielokrotnianie przeżyć. Kiedy czytamy opisy snów, możemy przeżyć cudzy sen, podobnie jak czytając uruchamiamy wyobraźnię.
– I przeżyć ten sen na jawie – twierdzi pan.
– Mówimy wtedy, że sen się „sprawdził”. Wynika to stąd, że sny są przeważnie antycypacją wydarzeń, których się obawiamy, lub tych, których pragniemy. W związku z tym przeżywamy we śnie rozmaite warianty oczekiwanych sytuacji: wynik egzaminu, przebieg rozmowy z szefem, zachowanie osoby, na której nam zależy. Skoro tych wariantów jest wiele, to jeden z nich zwykle się sprawdza. O tym pamiętamy, a o innych wariantach zapominamy. Zresztą to samo przeżywamy na jawie. Wiąże się to z bardzo trudnym problemem psychologicznym. Odkrywcą tego zjawiska był mój ukochany nauczyciel, prof. Władysław Witwicki. Zauważył on, że na jawie możemy mieć w określonym momencie nie jakieś jedno, ale kilka lub kilkanaście różnych przeżyć. Nie jakąś jedną myśl, ale równocześnie kilka lub kilkanaście. Ma to zresztą uzasadnienie fizjologiczne. Nasz mózg nie jest przecież jednym podmiotem, ale nieprzebraną mnogością centrów myślowych. Dzięki temu możemy w określonej sytuacji uobecniać sobie rozmaite warianty jej rozwoju.
– Czy sny pomagają w życiu?
– Przykładem mogą być sny opowiedziane mi przez prof. Jana Legowicza. Kiedyś śnił mu się XIII wiek, bitwa, on spada z konia, przygniata go ciężka rycerska zbroja. Dla mnie to był sen przejrzysty: przygniatała go atmosfera średniowieczna. Zapytałem więc, czy śniła mu się filozofia starożytna, na przykład Arystotelesa. Okazało się, że tak. Pracował właśnie nad jakimś jego tekstem i miał trudności z interpretacją sensu jednego zdania w oryginale greckim. Kiedy przyśnił mu się Arystoteles, profesor skorzystał z okazji, żeby go poprosić o pomoc. Arystoteles chętnie wyjaśnił, co miał na myśli. Podobnie moja znajoma, dyrygentka, miała prowadzić chór, i natrafiła na trudności z interpretacją partytury, której autorem był francuski kompozytor, Jean-Baptiste Lully. Wkrótce miała sen, w którym zjawił się Lully, zagwizdał ów trudny fragment, wyjaśnił, jak go wykonać. Dodał też: nie przejmuj się, będę z tobą w czasie koncertu. I rzeczywiście. Kiedy dyrygowała, odczuwała jego obecność, wydawało jej się, że Lully stoi obok i uśmiecha się. Moja teoria jest następująca: Osoby zawodowo zajmujące się muzyką noszą w swoim wnętrzu cały świat ulubionych kompozytorów, podobnie jak malarze – świat ulubionych malarzy. Bo co się składa na nasz świat wewnętrzny? Wszystko, co widzieliśmy, słyszeliśmy, przeczytaliśmy, przeżyliśmy. W rezultacie w spotkania z innymi ludźmi wnosimy cały ten świat, który nosimy w sobie. Więc jak się ktoś ze mną spotyka, to spotyka się równocześnie z Brunem, Vaninim, Witwickim, z bohaterami moich książek, z myślicielami, o których pisałem, z Grekami, z Włochami, Chińczykami, z tym całym światem osób, które w sobie noszę. Niektóre z tych osób przekształciły się w podmiotowe składniki mojej osobowości. Chociaż dawno zmarły, żyją nadal we mnie, podsuwają mi rozwiązania problemów, nad którymi pracuję, i wywierają wpływ na moje decyzje.
– Ale trzeba zwrócić się do nich w tym celu?
– Nie. One same odzywają się wtedy, gdy są nam potrzebne.
– W książce „Las chińskich snów” pisze pan, że sen może odmienić życie.
– Wang Ken, żyjący w XVI wieku, do 29. roku życia był zwykłym robotnikiem, pracował w kopalni soli. Pewnej nocy miał straszny sen. Zawaliło się niebo i pospadało z niego wszystko, co na nim było. Ludzi ogarnęło przerażenie. Wtedy Wang Ken podniósł jedną ręką sklepienie niebieskie, a drugą pozbierał i poumieszczał na właściwych miejscach słońce, księżyc, gwiazdy i inne ciała niebieskie, zbudował w ten sposób na nowo cały świat. Zrozumiał, że sen wzywa go do zajęcia się filozofią, do zbudowania czegoś nowego. I wszedł do historii filozofii jako twórca nowego systemu. Dzięki snom pewien skromny człowiek został cesarzem chińskim. Cesarzowi Wu Dingowi, panującemu w 1324 r. p.n.e., żeby dobrymi rządami doprowadzić państwo do rozkwitu. Wiedział, że do tego celu powinien postarać się o dobrych ministrów. Ale nie znajdował odpowiednich w swoim otoczeniu. Miał sen, w którym pojawił się właściwy człowiek. Po przebudzeniu cesarz kazał malarzowi sporządzić jego portret. Wysłańcy cesarza szukali tego człowieka po całym państwie, aż znaleźli go w więzieniu. Otrzymał nominację na ministra. Pod jego rządami państwo rozkwitło. Minęło przeszło dwa tysiące lat i wydarzyła się podobna historia. Znów malarz sporządził portret osoby, która przyśniła się cesarzowi. A wysłańcy znaleźli go w pustelni i został cesarzem.
– Twierdzi pan, że sny potrafią odsłonić nasze możliwości.
– „Śniło mi się – opowiadał kaligraf Jang Yan – że pewien człowiek, który przedstawił mi się we śnie jako Guo Pu, ofiarował mi przepiękny wielobarwny pędzel. Po przebudzeniu zabrałem się do rysowania hieroglifów i byłem zdumiony pięknem ich kształtów. Nie zdawałem sobie sprawy, że potrafię tak pięknie malować. Przez 10 lat cieszyłem się sławą znakomitego kaligrafa. Ale pewnej nocy 10 lat później w moim śnie pojawił Guo Pu i powiedział «zwróć mi pędzel, który ci pożyczyłem 10 lat temu». Po zwrocie pędzla utraciłem umiejętność pisania pięknych znaków”. Po zapoznaniu się ze snem Jang Yana zainteresowałem się osobą, która mu się przyśniła. Okazało się, że Guo Pu był postacią historyczną, poetą, filozofem i sławnym taoistycznym cudotwórcą. O jego cudach wspomina historia filozofii chińskiej: zauważył, że jakieś licho ukryło się w misce z grochem. Rzucił więc na ziemię garść ziarenek grochu, a z każdego ziarenka wykluwał się demon w czerwonym ubranku. Guo Pu posługując się talizmanami chwytał demony, wiązał je w pęczki i wrzucał do studni. Stąd mógł nosić tytuł – Pogromcy Diabłów. Zdobyte informacje, o osobie, która miała sen, i o osobie, która jej się śniła, wzbogaciły sposób przeżywania przeze mnie snu o pędzlu.
– A w jaki sposób nasze sny mogą być powiązane ze snami innych osób?
– Zdarza się, że mam sny, a potem znajduję takie same w literaturze. O ich istnieniu przedtem nie wiedziałem, więc oznacza to, że te sny tak krążą. Tajemnicze znaki chińskie w kryształowych sześcianach wiążą się ze snem André Bretona o Chińczykach, peronifikujących tajemnice i ukrytych w kolorowych balonikach. Sen o zbliżaniu się księżyca do ziemi w 1990 r. jest powiązany nie tylko z moim snem z 1989 r. o księżycu będącym ogromnym mózgiem Wł. Witwickiego, ale także z obrazem chińskiego malarza Jiu Yinga przedstawiającym sen cesarza Tang Xuanzonga o przejściu z ziemi na księżyc. Podobnie sen o wyrzucaniu pieniędzy przez okno miałem wcześniej, przed przeczytaniem wiersza Li Tajbo.
– Może myśli ludzi są podobne?
– Myśli i pragnienia, i podobne ich przetwarzanie. Kiedyś cesarzowi Xuanzongowi przyśnił się mały demon, który wśliznął się do jego komnaty i ukradł nefrytowy flet, z którym następnie harcował po różnych komnatach. Na szczęście we śnie pojawił się jakiś człowiek z wielką czarną brodą, złapał demona, wyrwał mu oko i zjadł je. Był to Zhong Kui, uczony, który popełnił samobójstwo z rozpaczy, ponieważ wskutek oszustwa egzaminatorów i urzędników nie uzyskał pierwszego miejsca w egzaminach. Więc cesarz postanowił naprawić wyrządzoną mu krzywdę i dał zaszczytny tytuł Wielkiego Pogromcy Demonów Całego Cesarstwa. Odtąd Zhong Kui zabijał, brał w niewolę lub zjadał wszelkie demony, w czym pomagała mu jego siostra, umiejąca robić doskonałe „marynaty z demonów”.
– A czy jest jakiś najważniejszy sen w pana kolekcji?
– O Judycie Gautier, poetce i powieściopisarce francuskiej. Kiedy mi się przyśniła, nic o niej nie wiedziałem, ale we śnie opowiedziała mi o swoim ojcu, wybitnym poecie, Teofilu Gautier, który w 1863 r. nakupował mnóstwo chińskich przedmiotów, umeblował po chińsku jej pokój, a ją samą wystroił jak chińską księżniczkę i sprowadził poetę chińskiego Ting Tunlinga, żeby ją uczył chińskiego. Pytanie, skąd się wziął ten sen? Po pierwsze, byłem w sklepie „Chinka” i oglądałem tam rozmaite chińskie śliczności. Po drugie, akurat wpisywałem do zeszytu notatki z różnych chińskich lektur, gdzie znalazłem wzmiankę o Ting Tunlingu. Dopiero po tym śnie przeczytałem kilka książek napisanych przez Judytę i pracę doktorską z fotografiami pokazującymi niezwykłą urodę i egzotyczne stroje tej poetki. Opowiadała o sobie, że w poprzednim wcieleniu była księżniczką chińską. I okazało się też, że przede mną śniła się Ryszardowi Wagnerowi, kiedy komponował Parsifala. Napisał wtedy do niej list. Niektórzy badacze sądzą, że to ona właśnie była źródłem inspiracji: to ta uwodzicielka składająca na ustach Parsifala pocałunek miłości. No a ja, w 1939 r. już opowiadałem pewnej dziewczynce dramat Wagnera. Czyli Judyta Gautier, o której istnieniu dowiedziałem się w 1992 r., bezwiednie była obecna w tym, co opowiadałem w 1939 r. Teraz problemem, który mnie szczególnie interesuje, a do którego narzędzie pojęciowe dał mi Szekspir, jest pojęcie „materii, z której utworzone są sny”.
Już Giordano Bruno zastanawiał się, jak to jest możliwe, że we śnie widzimy różne przedmioty, skoro do widzenia niezbędne jest światło, a w nocy jest ciemno i mamy zamknięte oczy. Więc skąd się bierze to światło w naszym wnętrzu? Najprawdopodobniej przedmioty, które nam się śnią, mają wewnętrzne światło, które z nich emanuje. Stąd we śnie tak często mają barwne obrzeża.
– Mój Boże, zazdroszczę panu problemów i dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Anna Matałowska

„Czwarty Wymiar”, 1998, nr 5, s. 8-10

Zobacz też: