Mirosława Dołęgowska-Wysocka
Włączam telewizję, dowolny program informacyjny, a tu wypadek za wypadkiem, tajfun goni trzęsienie ziemi, politycy się kłócą, krzyż zamiast przypominać o cierpieniu służy do bicia przeciwnika. Smutno, ponuro, a na dodatek jeszcze zima – nie wiadomo czemu – posypała śniegiem i przymroziła nas. I to w grudniu!
A świat wcale nie jest taki, to znaczy, nie jest tylko taki. Myślę sobie, że w tym świecie zawsze było tyle samo dobra i zła, tylko że zło w mediach lepiej się sprzedaje. A może to ciągle trwa reakcja na czasy, gdy w telewizji jak grzyby po deszczu wyrastały fabryki, domy i huty, „Polak potrafił”, a „narodowi żyło się dostatniej”? Może tak, a może nie… Sama jednak obserwuję wokół siebie, że ludziom w tym świecie zła żyć coraz nieprzyjemniej, niewygodniej i próbują coś zmienić, coś małego, albo i coś większego, ale coś zrobić, zbudować.
Ot, przytoczę przykłady z mojej ostatniej poczty: Pisze moja przyjaciółka Małgosia, która dopiero co wróciła ze Stanów Zjednoczonych. Pojechała tam z mężem, przyjacielem naszego domu prof. Władysławem Misiuną na spotkanie po latach. Cytuję za portalem amerykańskim z polskimi wiadomościami:
„Wydarzenia Nowy Jork. Niezwykłe spotkanie po 67 latach w Dzień Dziękczynienia
We wtorek po południu tłum dziennikarzy wypełnił salę prasową międzynarodowego portu lotniczego Johna F. Kennedy’ego w Nowym Jorku. Tym razem nie oczekiwali oni na znanego polityka, gwiazdę filmową czy piosenkarza. Bohaterem był Polak prof. Władysław Misiuna, który przyleciał do USA, aby po 67 latach spotkać uratowaną przez siebie radomską Żydówkę Zofię Stupicką, dziś – Sarę Marmurek z Toronto.
W chwili rozpoczęcia wojny Władek Misiuna nie miał ukończonych 15 lat. Mieszkał w Radomiu z sąsiedztwie tamtejszego getta. Trafiła tam zaprzyjaźniona z Misiunami rodzina żydowskiego krawca Szmula Pinkusa. Władek ze swymi braćmi dostawał się przez płot do getta i dostarczał Pinkusom jedzenie, lekarstwa, mydło. Żydowska rodzina przeżyła likwidację getta, później jednak została zgładzona.
W 1942 roku Władysław Misiuna został przez okupanta skierowany do pracy w królikarni urządzonej w jednym z budynków radomskiej fabryki broni. Dzięki sprytowi i swoistej sile perswazji udało mu się przekonać niemieckiego administratora do przyjęcia do pracy w królikarni kilku innych osób. Były to Żydówki: Dworka Zalcberg, Rachela Micmacher i właśnie Zofia Stupicka (Sara Marmurek). Młody Misiuna roztoczył nad nimi opiekę. Nie tylko dostarczał im pożywienia i odzieży, ale przede wszystkim wsparcia duchowego, pisał nawet dla nich wiersze…
Niemcy aresztowali Misiunę i bestialsko torturowali. Ostatecznie wysłali do obozu, skąd udało mu się uciec. Ratowane przezeń Żydówki trafiły do KL Auschwitz-Birkenau. Stupicka przeżyła. Po wyzwoleniu wyjechała z Polski, by ostatecznie osiedlić się w Toronto. Tam jej nowe życie ułożyło się szczęśliwie. Jest matką dwojga dzieci, trojga wnuków i dwojga prawnuków.
Władysław Misiuna po wojnie zrobił karierę naukową w dziedzinie ekonomii, koncentrując się na problematyce wsi i dochodząc do stopnia profesora. Był pracownikiem Polskiej Akademii Nauk. Po przejściu na emeryturę wrócił do rodzinnego Radomia, gdzie założył Stowarzyszenie Przyjaźni Polsko-Izraelskiej. Za ratowanie Żydów podczas Holocaustu, Instytut Pamięci Yad Vashem w Jerozolimie uhonorował go tytułem Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata, Prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył natomiast Komandorią Orderu Odrodzenia Polski.
– Nie zrobiłem nic wielkiego. Po prostu zachowałem się jak człowiek, który może pomóc innemu człowiekowi, a nie tylko się przyglądać… – powiedział podczas konferencji prasowej prof. Misiuna. Stupicka-Marmurek uważa, że spotkała na swej drodze… anioła. Chce mu osobiście podziękować w amerykański Dzień Dziękczynienia”.
***
Trzy lata temu byłam na wycieczce w Izraelu i zwiedzałam Jerozolimę. Wiedziałam, że Władek Misiuna ma swoje drzewko w Yad Vashem, ale nie wierzyłam własnym oczom, gdy po wejściu na teren muzeum, pierwszym drzewkiem, do którego podeszłam, było Jego drzewko. Zrobiłam mu zdjęcie i dałam Władkowi w prezencie po powrocie.
Wracam do teraźniejszości i poczty. Tuż za mailem od Małgosi, mail od siostry Renaty zatytułowany: „Nakarm psa”. Renata od zawsze opiekuje się zwierzętami ze schronisk, sama jest terapeutką od ludzi. Nakarmić psa – pisze mi – jest prosto. Wystarczy wejść na stronę danego pieska, obejrzeć fotografię i kliknąć. Gdy kliknięć będzie wystarczająco dużo, piesek dostanie pod choinkę czy na Święta paczkę. Kliknęłam na pieska Janka, następnego dnia na suczkę Różę. Przed Świętami wszystkie zostały nakarmione.
Ale nie zawsze jest słodko. Przed mailem od Renaty list od siostry Teresy, też prosi o pomoc, tym razem dla poparzonej dziewczynki. „Teresko – odpisuję – to fałszywka, uważaj! To zdjęcie krąży po internecie od kilku lat, sama pisałam o tym w swojej gazecie w ubiegłym roku, przestrzegając przed naciągaczami. Poparzona dziewczynka już dawno jest po kilku operacjach, a straszne zdjęcie jest nieaktualne”!!!
I jeszcze jeden mail, od brata Mariusza, który marzy o założeniu w internecie nowego portalu, który przynosiłby dobre, pokrzepiające, mądre informacje.
Kilka dni potem szłam przez plac Zamkowy cała uśmiechnięta. Przede mną było interesujące spotkanie z nowym prezesem Generali w Krokodylu („Smacznego krokodyla” – życzyła mi córka przed wyjściem). Po prawej stronie widziałam Trasę WZ i Mariensztat, w tle wyłaniał się jak duch nowy narodowy stadion na EURO 2012, za mną zaś była rozmowa w autobusie nr 195 o… kotach. Taka prawdziwie przedwigilijna.
– Czy w tym pojemniku jest kot? – spytałam miłej dziewczyny trzymającej przed sobą koci pojemnik załadowany jakimiś miękkimi szmatkami.
– Nie, dopiero będzie – odparła. – Jadę po niego. A może pani chce kotka? – odbiła piłeczkę.
– Mam dwa – zastrzegłam od razu – mamę z synkiem i na trzeciego w tym tandemie miejsca nie widzę.
– Ja mam już pięć kotów – rzekła tamta niezrażona i zaczęła opowiadać o losie bezdomnych, wyrzucanych i męczonych przez ludzi zwierzaków.
Zrobiło mi się dość łzawo i przypomniał mi się czarny kotek, którego znaleźliśmy w zalesiańskim lesie, gdy Ola miała kilka lat, i wzięliśmy po wakacjach do Warszawy. Zginął po kilku latach nie wiadomo gdzie, gdzieś na dachach Nowego Światu.
– Ja wirtualnie dokarmiam psa, konkretnie psa Janka i suczkę Różę – zaczęłam, ale nie musiałam kończyć, bo dziewczyna wszystko wiedziała o akcji. Jak się wnet okazało, sama działała w organizacji, znajdującej domy dla kotów – biedaków. Ucieszyłam się z tego nieoczekiwanego spotkania, bowiem kilka lat temu też w najbliższej rodzinie skorzystaliśmy z tych usług, a dwa piękne koty Oli znalazły się w Krakowie, u ludzi bez alergii.
Pożegnałyśmy się ciepło i miło, życząc sobie Wesołych Świąt i znajdywania na swej drodze ludzi z sercem. A ja dla wszystkich mam stare celtyckie błogosławieństwo, które sama dostałam na zakończenie warsztatów Pokochać siebie, prowadzonych w warszawskim ośrodku o nazwie UWAGA! UWAGA! UWAGA! Prometea przez wspaniałą terapeutkę Annę Dodziuk. Oto te słowa:
Głęboki spokój Biegnącej Fali niech będzie z Tobą,
Głęboki spokój Płynącego Powietrza niech będzie z Tobą,
Głęboki spokój Cichej Ziemi niech będzie z Tobą,
Głęboki spokój Świecących Gwiazd niech będzie z Tobą,
Głęboki spokój Syna Pokoju niech będzie z Tobą.
(stare celtyckie błogosławieństwo)
Wpisała: Mirosława Dołęgowska-Wysocka
26.01.2011.