Jarosław Kubacki, Miesięcznik Ewangelicki, Wolnomularz Polski
Spotkanie na Lesznie
Było niedzielne popołudnie w 1992 r. W domu zborowym Parafii Ewangelicko-Reformowanej na warszawskim Lesznie [i]skończyła się właśnie ponabożeństwowa kawa. Siedziałem w opustoszałym hallu na swoim ulubionym miejscu naprzeciwko wejścia, gdy do drzwi zapukało dwóch elegancko ubranych panów. Jak się okazało, zainteresował ich wizerunek oka w trójkącie umieszczony w tympanonie parafialnego budynku , który zinterpretowali (zresztą niesłusznie) jako symbol masoński. Obydwaj byli masonami poszukującymi w Warszawie śladów dawnej wolnomularskiej obecności. Powiedziałem im, że, chociaż symbol, na który zwrócili uwagę, najprawdopodobniej nie był wolnomularskiej proweniencji, to jednak przypadkiem dobrze trafili, bowiem to właśnie na terenie ówczesnej posesji należącej do zboru ewangelicko-reformowanego, a konkretnie w pałacu Działyńskich, w XVIII w. działała loża masońska. Rozmowa nie trwała długo. Żegnając się zapytali, czy nie byłbym zainteresowany pracą wolnomularską. Na moje entuzjastyczne „tak” pozostawili mi wizytówkę jednego z najbardziej znanych polskich masonów, prof. dr. hab. Tadeusza Cegielskiego, wówczas jeszcze doktora historii. W ten sposób rozpoczęła się moja życiowa przygoda z masonerią, aczkolwiek minęło jeszcze sześć lat zanim przekroczyłem progi lejdejskiej Szanownej Loży św. Andrzeja, pracującej pod auspicjami Wielkiego Wschodu Niderlandów, aby zostać przyjętym do wolnomularskiego bractwa. Byłem już wówczas teologiem i przygotowywałem się do służby pastorskiej w jednym z holenderskich Kościołów tradycji reformowanej. Gdy kilka miesięcy później wygłaszałem w Utrechcie swoje kazanie egzaminacyjne, zaprosiłem na nabożeństwo braci ze swojej loży, którzy pojawili się całkiem licznie, zaś po nabożeństwie podjęli mnie i moją ówczesną narzeczoną obiadem.
To, że moje pierwsze spotkanie z masonerią miało miejsce dosłownie na gruncie kościelnym, nadało ton na przyszłość. Przez wiele kolejnych lat łączyłem coraz intensywniejszą pracę masońską z przynależnością kościelną, uprawianiem teologii, działalnością kaznodziejską i duszpasterską, i nigdy nie czułem się w tym osamotniony i właściwie nigdy nie postrzegałem tego jako czegoś szczególnego. Nie tylko dlatego, że z opowieści rodzinnych wiedziałem, iż kilku moich przodków robiło dokładnie to samo, ale przede wszystkim przez to, że zarówno w masonerii, jak i w Kościele, spotkałem wielu ludzi o podobnej, podwójnej tożsamości i przynależności. Temu właśnie chciałbym poświęcić moje rozważania..
Po prostu jesteśmy
Swego czasu jedna z lejdejskich lóż poprosiła swojego członka, będącego jednocześnie pastorem francuskojęzycznej parafii reformowanej w Lejdzie, o wygłoszenie „deski” (w żargonie masońskim „prelekcja” lub „pogadanka”) nt. jego Kościoła i wolnomularstwa. Ów brat, znany szerszemu gronu pod zabawnym pseudonimem „Korkociąg”, ponieważ, jako rodowitemu Francuzowi, powierzono mu pieczę nad lożową piwnicą win, którą to rolę sprawował z nieukrywaną przyjemnością i niewątpliwym znawstwem przedmiotu, przed około półtorej godziny rozwodził się nad historią i dniem dzisiejszym frankofońskich ewangelików w Holandii. Na koniec zapytano go wreszcie, co z drugą częścią tematu. Jego odpowiedź dała mi wiele do myślenia: „Pytacie o związek między Kościołem i masonerią?”, odparł ze swoim czarującym akcentem, „no, ten związek polega na tym, że ja tu jestem”.
Na temat chrześcijańsko-masońskich odniesień można wygłaszać wielogodzinne odczyty i pisać sążniste artykuły. Warto przy tym sięgnąć po oficjalne dokumenty, np. stanowisko Ewangelickiego Kościoła Niemiec ws. masonerii z 1973 r., raport Komisji Synodalnej Kościoła Anglii z r. 1986, czy też do tego niezwykle ciekawego zbioru dokumentów historycznych, dotyczących związków wolnomularstwa z anglikanizmem[ii]. Lektura to pouczająca lektura. Również dlatego, że wiele można się z niej nauczyć o tym, co dla Kościołów różnych tradycji jest naprawdę istotne, czego się obawiają, jakie mają wątpliwości, itd. Czyż nie jest bowiem znaczące, że, podczas gdy przedstawiciele szeroko pojętej tradycji katolickiej wyrażają opinie dotyczące tzw. „masońskiej wizji Boga” i jej zgodności z chrześcijaństwem, ewangelicy martwią się głównie o to, czy masoński ideał moralnej doskonałości nie jest sprzeczny z wizją zbawienia jedynie z łaski? Lepszego wprowadzenia w podstawowe przesłanie katolicyzmu i protestantyzmu trudno oczekiwać. Jednak snucie takich rozważań nie jest moim celem. W gruncie rzeczy wydaje mi się bowiem, że, podobnie zresztą jak w odniesieniu do kwestii chrześcijan LGBTQ czy kobiet pełniących posługę Słowa i Sakramentu, to nie teologiczne analizy i oficjalne dokumenty powinny być punktem wyjścia do rozmowy, ale uznanie tego niezaprzeczalnego faktu, że po prostu jesteśmy, istniejemy, działamy. I czy komuś się to podoba, czy nie, fakt ten musi być po prostu zaakceptowany. Zerknijmy choćby pobieżnie na historię Sztuki Królewskiej[iii]. Oficjalnym autorem Konstytucji Wolnomularzy, szeroko znanych od jego nazwiska jako Konstytucje Andersona, był pastor prezbiteriański James Anderson (1680-1739). Historia wczesnego wolnomularstwa wiąże się również z nazwiskiem jego przyjaciela, ks. Jana Teofila Desaguliers (1683-1744), który był bez wątpienia współautorem tychże Konstytucji (Andersona wielu badaczy uważa za figuranta)[iv]. Desaguliers pochodził z rodziny hugenockiej, która wyemigrowała do Anglii, gdy był dzieckiem. Po studiach został wyświęcony na kapłana Kościoła Anglii. O ile te dwie postaci znane są szerszej publiczności, o tyle zdziwić może wielu fakt, że to za sprawą innego ewangelickiego pastora,Fryderyka Desmonsa, Wielki Wschód Francji w 1877 r. podjął decyzję o wykreśleniu z rytuałów odwołania do Wielkiego Architekta Wszechświata i usunięciu z lóż Biblii (Desmons przewodniczył w każdym razie komisji, która wysunęła tę propozycję)[v]. O przynależności do bractwa niezliczonych członków świeckich, duchownych i biskupów Kościoła Anglii i innych Kościołów anglikańskich, czy luterańskiego Kościoła Szwecji, nie warto chyba nawet pisać, są to bowiem fakty powszechnie znane. Uważam natomiast, że nie mogę tu pominąć nazwiska polskiego teologa ewangelickiego i wolnomularza, ks. prof. Karola Seriniego (1875-1931)[vi], który był nie tylko jednym z najwybitniejszych znawców symboliki używanej w masonerii i teoretyków symbolu jako takiego, ale w moim przekonaniu również największym polskim teologiem ewangelickim i filozofem religii swoich czasów. W myśli Seriniego refleksja religijna i teologiczna przeplatała się z refleksją wynikającą z praktyki masońskiej. Jestem przekonany, że w jego osobie polska ewangelicka myśl religijna jest niewątpliwą dłużniczką Sztuki Królewskiej, zaś Sztuka Królewska bez wątpienia wiele zawdzięcza ewangelickiej myśli religijnej.
Osobista wizja
Nawet jeśli ciągle trzeba to tłumaczyć tym, którzy nie są obeznani z fenomenem masonerii, dla każdego, kto bliżej poznał wolnomularstwo, jest rzeczą oczywistą, że spojrzeń na Sztukę Królewską jest dokładnie tyle, ilu masonów. Oczywiście można je w różny sposób pogrupować, biorąc pod uwagę tzw. „regularność”[vii], wzajemne powiązania między organizacjami masońskimi, ich oblicze ideowe, czy też ryty, które stosują, ale nie zmienia to faktu, że każdy wolnomularz reprezentuje własne, niepowtarzalne podejście, własne rozumienie tego, co właściwie robi w loży, jaki jest tego sens i cel. To samo dotyczy tych rozważań. Jest to moja osobista wizja, dlatego warto może poświęcić trochę odpowiedzi na pytanie, na czym polega jej specyfika.
Przede wszystkim jest to wizja masona, który od kilku lat nie uprawia czynnie Sztuki Królewskiej. Decyzję o wycofaniu się z prac lożowych podjąłem po kilkunastu latach aktywnego członkostwa, ponieważ doszedłem do wniosku, iż w obecnej fazie mojego życia ilość energii, uwagi i czasu, którą kosztuje mnie sumienne uprawianie masonerii, jest niewspółmierna do inspiracji, której wolnomularstwo mi dostarcza. Krótko mówiąc, odniosłem wrażenie, że na dzień dzisiejszy „skórka nie jest warta wyprawki”. Nie stałem się jednak przez to „byłym masonem”, ponieważ podzielam pogląd, że jest to zasadniczo niemożliwe. Prawdziwej inicjacji, a masoneria jest bractwem, nie da się cofnąć: tak jak nie da się na nowo ukryć raz wyjawionego sekretu. Z organizacji masońskiej można wystąpić w każdej chwili i nikt nikomu z tego powodu nie będzie czynił żadnych wstrętów. Opowieści o rzekomych zemstach, czy wręcz mordach, masońskich trzeba włożyć między bajki. Natomiast to, co wydarzyło się z człowiekiem i w człowieku w momencie przestąpienia progu loży, jak również w ciągu każdej kolejnej inicjacji, jest rzeczywiście nieodwracalne. Nie podejmuję się tutaj wyjaśniać, dlaczego tak jest, bo wymagałoby to szerszych rozważań z dziedziny psychologii i duchowości. Pozostanę więc jedynie przy stwierdzeniu, że w moim przekonaniu tak to właśnie działa i dlatego, chociaż od kilku lat nie uprawiam wolnomularstwa i nie jestem członkiem żadnej organizacji masońskiej, wciąż uważam się za adepta Sztuki Królewskiej.
Moje spojrzenie na masonerię ukształtowało się w specyficznych uwarunkowaniach wolnomularstwa holenderskiego. Jest to wolnomularstwo wiekowe (niewiele młodsze od brytyjskiego), różnorodne (byłem kolejno członkiem trzech różnych organizacji masońskich), znajdujące się na przecięciu co najmniej trzech wielkich tradycji wolnomularskich (brytyjskiej, francuskiej i niemieckiej) i, last but not least, podobnie jak cała kultura holenderska, charakteryzujące się dość liberalnym podejściem do reguł i przepisów. Tutejsi masoni mają np. bardzo luźny i cokolwiek prześmiewczy stosunek do mentorskich i cokolwiek imperialnych zakusów zarówno Zjednoczonej Wielkiej Loży Anglii, jak i francuskiego Wielkiego Wschodu. Również podział na masonerię męską i mieszaną bywa w praktyce traktowany bardzo dowolnie. Wbrew oficjalnym ograniczeniom, bracia z „regularnego” (w rozumieniu „Londynu”) Wielkiego Wschodu Niderlandów składają wizyty w „nieregularnych” warsztatach zakonu Le Droit Humain czy Wielkiej Loży Masonerii Mieszanej. Biorą tam udział w pracach, a gdy trzeba nie wahają się również sprawować rytualnych funkcji. Wielki Wschód przymyka na to oko. Inną cechą holenderskiej masonerii jest jej mało tajemniczy charakter. Rytuały nie leżą oczywiście na ulicy (chociaż już w internecie można je znaleźć bez problemu) ale np. nikt nie robi specjalnej tajemnicy ze swojej przynależności do bractwa. Loże znajdują się w budynkach rozpoznawalnych jako takie, niejednokrotnie o sporej wartości zabytkowej, do których regularnie wpuszcza się też zainteresowanych zwiedzających. Ostatnią wreszcie cechą holenderskiego podejścia do Sztuki Królewskiej, na którą chciałbym zwrócić uwagę, ponieważ bez wątpienia ma ona wpływ na tok tych rozważań, jest postrzeganie masonerii przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, w kategoriach metody. W powszechnej opinii holenderskich wolnomularzy istota Sztuki Królewskiej nie znajduje się w sferze ideologii, lecz zawiera w specyficznym sposobnie przekazywania treści, mianowicie w tzw. metodzie aluzyjnej, na której oparte są rytuały. Nawet jeżeli jako masoni czujemy się wyznawcami pewnych ideałów, to jednak mamy jednocześnie bardzo mocną świadomość tego, że właściwie nie są to specyficznie masońskie ideały. W rzeczywistości czerpiemy je nie tyle z jakiejś szczególnego własnego dziedzictwa, co z różnych, o wiele starszych tradycji. Co więcej, również na używane w pracach masońskich symbole patrzy się jako na zapożyczenia. Wśród znawców przedmiotu panuje przekonanie, że określenie „symbol masoński” jest co najmniej problematyczne. Każdy wykorzystywany w Sztuce Królewskiej symbol, na czele ze słynnym cyrklem i węgielnicą, ma rodowód sięgający o wiele dalej aniżeli korzenie samej Sztuki Królewskiej. Specyficznie masońskie jest natomiast to, w jaki sposób tych symboli używamy, a przede wszystkim to, jak otwierają one przed nami nowe perspektywy i prowadzą do przemiany w nas samych. Przemiany, która nie tyle ma na celu uczynić nas „lepszymi” ludźmi (holenderscy masoni, w odróżnieniu od swoich braci z Wysp Brytyjskich, zazwyczaj alergicznie reagują na wszelkie moralizowanie), co ludźmi bardziej ludzkimi, bardziej świadomymi swoich możliwości i ograniczeń, i mądrzej wykorzystującymi je w życiu. Takie podejście powoduje, że po dziś dzień krytycznie odnoszę się do każdego, kto próbuje mi wmówić, że istnieje cos takiego jak ideologia czy wręcz doktryna masońska. Od samego początku wpojono mi po prostu, że tak naprawdę masońska jest tylko zabawa bardzo specyficznymi klockami, z których żaden zresztą nie jest ściśle biorąc masońskiej proweniencji. To jaką treścią tę zabawę wypełniamy, jest przede wszystkim indywidualną decyzją każdego masona, zaś w nieco mniejszym stopniu kwestią charakteru danej masońskiej organizacji („obediencji”). Istotne zaś w tej zabawie jest to, że powinna nam ona, jak to określają Holendrzy, „onder de huid gaan” (dosł. „wejść pod skórę”), tzn. jakoś nas przeniknąć, poruszyć w nas pewne struny, których istnienia nawet się nie spodziewaliśmy. Kto sądzi, że zabawa z natury rzeczy jest jedynie czymś powierzchownym, przez co trudno oczekiwać od niej tak głębokiego odziaływania, niech sięgnie po znakomitą książkę Johanna Huizingi „Homo ludens” [viii] Holenderski teolog, dominikanin Edward Schillebeeckx, planował nawet w swojej ostatniej książce właśnie na ludzkiej potrzebie zabawy oprzeć pojęcie sakramentu. Osobiście przeżyłem rytuały masońskie, które bez wątpienia wstrząsnęły mną i przeniknęły mnie do szpiku kości. Pamiętam jednak i takie, które, przynajmniej na ile jestem w stanie ocenić to w tym momencie, nie pozostawiły po sobie żadnego rozpoznawalnego dla mnie śladu. Szczególne nagromadzenie tych ostatnich w stosunkowo krótkim okresie dostarczyło mi ostatecznego impulsu do porzucenia czynnej działalności wolnomularskiej.
Chrześcijanin w loży
Skoro przedstawiłem już swoje „masońskie papiery”, pora przejść do zasadniczego tematu, jakim jest stosunek wiary chrześcijańskiej do aktywności masońskiej. Zacznę znowu od anegdoty. Działo się to już w schyłkowym okresie mojego czynnego „murowania”, a zarazem po głębokim przełomie duchowym, który spowodował, że porzuciłem kontynentalny protestantyzm na rzecz bardziej katolickiego podejścia do wiary i znalazłem swoje miejsce w tradycji anglikańskiej. Po dłuższej przerwie powróciłem wówczas do „szkolnej ławy” i podjąłem uzupełniające studia w Arcybiskupim Seminarium Teologicznym Kościoła Starokatolickiego (anglikanie znajdują się w pełnej komunii ze starokatolikami) . Moim wykładowcą liturgiki był ks. dr Koenraad Ouwens. Ponieważ byłem nowy w tym środowisku, niewiele wiedziałem o naszych wykładowcach. Dlatego nie było mi wiadome również to, co jak się potem okazało wiedział prawie każdy w seminarium, mianowicie że jest on również wolnomularzem. Pewnego wieczoru odbywaliśmy ćwiczenia liturgiczne w przepięknym kościele starokatolickim w Hadze. Czekając na swoją kolej, przyglądałem się kolegom, ćwiczącym odprawianie Eucharystii, a przede wszystkim instruującemu ich Koenraadowi. Coś w jego postawie, w sposobie, w jaki wykonywał liturgiczne gesty, nieodparcie przywodziło mi na myśl wolnomularstwo. W pewnym momencie skojarzenie stało się tak silne, że po zakończeniu zajęć zadałem mu pytanie, czy jest jednym z nas. Padła twierdząca odpowiedź, co natychmiast wykorzystałem, zapraszając go do swojej loży „Pentagram”, aby wygłosił „deskę” nt. symboliki. Chociaż „Pentagram” funkcjonuje pod egidą Wielkiej Loży Masonerii Mieszanej w Królestwie Niderlandów, a dr Ouwens należał do warsztatu pracującego w ramach (męskiego) Wielkiego Wschodu (który ja sam opuściłem kilka lat wcześniej), nie utrzymującego oficjalnych rytualnych stosunków z obediencjami mieszanymi, uznając je za „nieregularne”, jedynie wspomnianej powyżej nonszalancji, z jaką Holendrzy traktują tego rodzaju reguły, można zawdzięczać, że zaproszenie zostało przyjęte. Ówcześni członkowie „Pentagramu” reprezentowali szeroki wachlarz postaw światopoglądowych, ale poza mną niewielu z nich identyfikowało się z kościelnym chrześcijaństwem. Można więc sobie wyobrazić moje lekkie zakłopotanie, gdy pojawił się w umówiony wieczór w loży w… koszuli z koloratką, po czym beztrosko stwierdził, że jego ś.p. ojciec zwykł chadzać do swojej loży w oficerskim uniformie, a więc i on postanowił założyć strój wskazujący jednoznacznie na to, czym się zajmuje w życiu codziennym. Następnie zaś wygłosił jedną z najlepszych „desek” nt. symboliki jaką kiedykolwiek słyszałem. Nawet najwięksi antyklerykałowie w loży po jej zakończeniu stwierdzili, że koniecznie musi nadejść kontynuacja. Patrząc na to wydarzenie z perspektywy całości moich własnych doświadczeń masońskich, zadaję sobie czasem pytanie, dlaczego właściwie byłem zakłopotany. W dziesiątkach lóż kilku różnych masońskich obediencji, z których niejedna uchodziła za w każdym razie mocno antyklerykalną, a w oczach niektórych wręcz „antykościelną” czy nawet „antychrześcijańską”, nigdy nie ukrywałem ani swoich przekonań religijnych, ani faktu, że jestem teologiem i duszpasterzem. Reagowano na to w różny sposób, ale żadnej reakcji nie mogę określić mianem zdecydowanie negatywnej. Nawet w czasie, gdy współuczestniczyłem w powstaniu pierwszej loży belgijsko-holenderskiej, działającej pod auspicjami Zakonu Le Droit Humain, Emergo w Zelandii, po raz pierwszy stykając się z nie bez powodu uchodzącymi za twardogłowych antyklerykałów, a niekiedy wręcz wojujących ateistów, braćmi i siostrami zza południowej granicy, nigdy nie spotkałem się z ich strony z niechęcią. Co więcej, wspólnymi głosami Belgów i Holendrów zostałem wybrany na mówcę tej loży, zastępując na tym stanowisku belgijskiego brata, będącego aktywnym działaczem organizacji wolnomyślicielskiej. Większej oznaki zaufania wobec w końcu niewątpliwego „klechy” trudno jest sobie wyobrazić w masońskim warsztacie, bowiem mówca jest, jak to się określa, „sumieniem loży”[ix]. Pracowałem w Emergo przez rok, sprawując tę funkcję z wielką przyjemnością, a odszedłem wyłącznie dlatego, że zmęczyły mnie długie dojazdy.
Czy oznacza to, że uważam problem wzajemnej relacji między chrześcijaństwem i wolnomularstwem za pozorny? I tak, i nie. Tak, ponieważ pytania na ten temat bardzo często pochodzą od ludzi o bardzo fundamentalistycznych poglądach (mam tu na myśli zarówno fundamentalistów religijnych jak antyreligijnych), którzy tylko pozornie zadają pytania, bo w rzeczywistości mają już gotową odpowiedź, wysyłająca w kosmos, jeżeli nie wprost w czeluści piekła, chrześcijańskich wolnomularzy. Z tymi ludźmi nie zamierzam podejmować dyskusji. Jak zaznaczyłem na wstępie, wszelki dialog na ten temat musi mieć w moim odczuciu za punkt wyjścia bezwarunkowe zaakceptowania faktu, że po prostu istniejemy, i uznanie faktu, że to, co robimy, robimy szczerze i w przekonaniu, że przynajmniej w naszym życiu wolnomularstwo i chrześcijaństwo dają się ze sobą połączyć. To przekonanie może być słuszne lub nie, ale z zasady nie pozwalam nikomu podważać szczerości intencji, które legły u podstaw mojej decyzji o zostaniu wolnomularzem i spychać się na pozycje, na których musiałbym udowadniać, że nie jestem wielbłądem.
Nie zmienia to faktu, że w moim odczuciu pomiędzy wolnomularstwem a chrześcijaństwem, zwłaszcza zaś chrześcijańską ortodoksją, istnieje wyraźnie zauważalne napięcie. Wynika ono z wielu czynników. Zgodnie ze swoim podejściem do Sztuki Królewskiej, które opisałem powyżej, zacznę od symboli. Wiele masońskich symboli pochodzi z tradycji, które chrześcijańscy ortodoksi uważają za co najmniej podejrzane: gnoza, hermetyzm, alchemia, różokrzyż, deizm. Tutaj musi jednak zostać powiedziane coś, co z trudem trafia do umysłu karmiącego się przekonaniem o istnieniu jednej jedynej prawdy, która oczywiście musi być „najmojsza”. Symbole są ze swej natury wieloznaczne. Ujednoznaczniony symbol przestaje być symbolem, staje się znakiem (oczywiście istnieją również teorie symbolu i znaku, które są dokładnie odwrotne – symbol jest jednoznaczny, zaś znak posiada wiele znaczeń). Wykorzystanie symbolu wywodzącego się z określonej tradycji nie oznacza więc afirmacji tego jego znaczenia, które się w tej tradycji utrwaliło i zostało uznane za jedyne bądź przynajmniej wiodące. Za przykład może posłużyć owe oko w trójkącie, od którego wszystko się, przynajmniej w moim wypadku, zaczęło. Trójkąt jest symbolem trynitarnym, jednakże w XVIII w., gdy oko trafiło do lóż, trynitarna interpretacja w dużym stopniu ustąpiła interpretacji deistycznej (Boski Architekt przyglądający się z góry ludzkim działaniom). Wielu masonów zareagowałoby dziś ze zdziwieniem na trynitarną interpretację oka, podczas gdy wielu chrześcijan odczułoby spory dyskomfort, słysząc interpretację deistyczną. Masońska zabawa opiera się na wieloznaczności symboli. To, co łączy wolnomularzy, to właśnie fakt, że używają tych samych symboli, nadając im jednak wiele różnych znaczeń. Samo więc odkrycie w loży symbolu proweniencji gnostyckiej czy różokrzyżowej nie oznacza, że pracujący tam masoni są gnostykami czy różokrzyżowcami (chociaż mogą być). Podobnie wszechobecność w symbolice masońskiej trójkątów i triad naprawdę nie znaczy, że każdy mason wierzy w Boga w Trójcy Świętej Jedynego, chociaż istnieją, zwłaszcza w tradycji anglosaskiej, takie „stopnie wyższe” Sztuki Królewskiej, w których od inicjowanego wymaga się przynajmniej podstawowej otwartości na treści zawarte w dogmacie trynitarnym.
Chociaż każdy mason posiada niezbywalne prawo do własnych interpretacji, istnieje oczywiście coś takiego jak pewien klimat duchowy, który panuje w ramach danej tradycji masońskiej. Wspominałem już o antyklerykalnych obediencjach, obok nich istnieją obediencje i poszczególne loże, w których ton nadaje deizm, teozofia, alchemia, ale również chrześcijaństwo (przykładem może być tzw. Ryt Szwedzki). Częstym błędem krytyków wolnomularstwa jest to, że ekstrapolują oni ów klimat duchowy na całą masonerię. To właśnie dlatego raz po raz napotykamy na rewelacje, w myśl których masoneria „tak naprawdę” miałaby być formą teozofii, deizmu czy wręcz satanizmu. Jednak zawsze jest to pars pro toto: nieuprawione odnoszenie czegoś, co może być prawdą w stosunku do określonego nurtu w wolnomularstwie do całej Sztuki Królewskiej.
Kolejnym zarzutem, który się wielokrotnie słyszy, jest zarzut religijnego eklektyzmu. Podobno mason musi uznawać równość wszystkich religii i światopoglądów, zaś masoneria stanowi ich zlepek Rzeczywiście istnieją takie interpretacje, jak np. interpretacja kolejnych stopni wtajemniczenia w Rycie Szkockim Dawnym i Uznanym autorstwa belgijskiego religioznawcy i liberalnego polityka Eugeniusza Goblet d’Alviella (1846-1925), w myśl której każdy z tych stopni stanowi wtajemniczenie w inną tradycję religijną, przez co ktoś, kto osiąga stopień 33., jest w pewnym sensie wyznawcą wszystkich religii naraz .. Co prawda odszedłem od czynnego uprawiania wolnomularstwa tuż przed uzyskaniem stopnia 30. , a więc z własnego doświadczenia mogę mówić jedynie o poprzedzających go stopniach, jednak sądzę, że to doświadczenie uprawnia mnie do wygłoszenia własnej opinii. Przy całym szacunku do wizji uczonego brata, mogę powiedzieć, że osobiście wprowadzenia w kolejne stopnie tego rytu nie doświadczyłem w taki sposób. Było dla mnie jasne, że stanowią one jakiś rodzaj spotkania z duchowymi treściami różnych religii, a raczej, ściśle mówiąc, z tym, jak odbierali i rozumieli te treści osiemnasto-/dziewiętnastowieczni twórcy Rytu Szkockiego, ale bynajmniej nie nakłoniło mnie to ani do żadnego ich wartościowania, ani do traktowania siebie jako ich wyznawcy . Moim ulubionym i najgłębiej przeżywanym pozostał przesycony ewangeliczną treścią stopień 18. – Kawalera Różokrzyża – jedyny rytuał, regularnego udziału w którym mi niekiedy brakuje. W Holandii był to zresztą przez wiele dziesięcioleci stopień uprawiany odrębnie w ramach innej organizacji masońskiej jako 7. i pierwotnie najwyższy w tzw. Rycie Francuskim . Specyficzny kształt zakorzeniony w klimacie liberalnego protestantyzmu nadał mu wybitny prawnik i wolnomularz, syn pastora, Johannes Hendrik Carpentier Alting (1864-1929). Po dziś dzień zresztą stopień ten uzyskać można zarówno w Rycie Francuskim jak i Szkockim Dawnym i Uznanym.
Pisząc o znaczeniu poszczególnych rytuałów masońskich z punktu widzenia chrześcijanina, nie da się uniknąć jeszcze innego pytania: o stosunek inicjacji wolnomularskiej do podstawowej i w istocie rzeczy jedynej inicjacji jaką zna chrześcijaństwo, mianowicie chrztu. Czy chrześcijański mason uważa rytuały wolnomularskie za jakieś „dopełnienie” sakramentu? Rzecz jasna nie mogę się wypowiadać za wszystkich, mogę jednak stwierdzić, że sam tego nigdy tak nie postrzegałem. Chrztu nie trzeba i w rzeczy samej nie można w żaden sposób „dopełnić”. W moim przekonaniu takim dopełnieniem nie jest również np. obrzęd konfirmacji, chociaż niekiedy napotyka się taki pogląd. Tym bardziej nie są nimi inicjacje masońskie. Natomiast bez wątpienia są takie momenty w rytuałach wprowadzających w poszczególne stopnie Sztuki Królewskiej, które stanowiły dla mnie okazję do ponownego przeżycia – tym razem już w świadomy sposób – pewnych aspektów sakramentu Chrztu Świętego. O Lutrze opowiada się, że w trudnych chwilach zwykł pisać na ścianie „jestem ochrzczony”. Dodawało mu to otuchy. Myślę, że dla masona wyznającego chrześcijaństwo niektóre obrzędy wolnomularskie mogą spełniać rolę takiego właśnie „napisu na ścianie”. Niekiedy wydaje mi się, że sakrament Chrztu Świętego można porównać do upominku, który w pewnym momencie otrzymujemy, a potem przez całe życie zajmujemy się jego rozpakowywaniem. Nie mam wątpliwości, że praca w loży ułatwiła mi to rozpakowywanie.
Mając niepodważalne prawo do takiej interpretacji, chrześcijański wolnomularz musi jednak uznać, że jego wyznający inną religię bądź niereligijni bracia i siostry zinterpretują te same obrzędy w inny sposób... Loża jest miejscem, w którym powinniśmy ćwiczyć się w traktowaniu z szacunkiem poglądów innych, nawet jeśli są bardzo dalekie od naszych, natomiast nie jest miejscem, w którym można uprawiać ideologiczną propagandę, nie mówiąc już o narzucaniu własnych poglądów. Masoni starają się rozmawiać ze sobą bez polemiki, nie kwestionować przekonań braci i sióstr (co niekiedy może prowadzić do szkodliwej autocenzury). Jednak tak jak nikt nie może mieć pretensji do wolnomularza o przyjście na prace loży w koloratce, tym bardziej nikt nie może uczynić mu zarzutu ze świadczenia o Chrystusie własnym przykładem. Z doświadczenia wiem, że taka postawa, nawet jeżeli uskuteczniana w tak niedoskonały sposób, jak to było w moim wypadku, zazwyczaj wywołuje życzliwą ciekawość braci i sióstr, która z kolei prowadzi do próśb o przygotowanie i wygłoszenie „desek” o tematyce religijnej.
Co w takim razie było dla mnie głównym źródłem napięcia pomiędzy wiarą i zaangażowaniem masońskim? Z perspektywy czasu wydaje mi się, że w moim przypadku chodziło nie tyle o chrześcijaństwo jako takie, co o mój reformowany protestantyzm, a zwłaszcza o typowo protestanckie przywiązanie do przekazu werbalnego i przekonanie o jego nieograniczonej wręcz sile odziaływania. Oczywiście istnieją również bardzo mocne werbalnie rytuały masońskie, podobnie jak istnieją rytuały przegadane w stopniu nie mniejszym niż przeciętne ewangelicko-reformowane nabożeństwo. Jednakże w moim odbiorze masoneria kładzie nacisk na to, co poza- i ponadwerbalne, czego nie daje się ująć w słowa, co jednak jest w jakimś stopniu wyrażalne za pomocą gestu, symbolu, rytualnego działania. Zainteresowanych tym tematem odsyłam do dostępnego w internecie wykładu ks. prof. Karola Seriniego nt. symbolu w wolnomularstwie[x]. Z biegiem czasu doświadczyłem stopniowego spadku zapotrzebowania na wykład słowny, połączonego ze wzrostem zapotrzebowania na przekaz niewerbalny – zarówno w rytualne masońskim, jak i w życiu kościelnym. W Kościele odkryłem znaczenie życia sakramentalnego. Bez względu na to jak dziwnie i podejrzanie nie zabrzmiałoby to w uszach niejednego katolika, masoneria pomogła mi w odkryciu szeroko pojętego katolickiego chrześcijaństwa. Czasami lubię mówić o ówczesnym proboszczu parafii anglikańskiej w Haarlemie, ks. Brianie Richardsie, że to on „przerobił mnie” z liberalnego protestanta na oddanego anglokatolika, ale nigdy nie miałem wątpliwości, że moje zaangażowanie masońskie mu w tym wydatnie pomogło.
Zamiast konkluzji
Od zarania masonerii tryumfy święcą „odkrywcze” wynurzenia „byłych masonów”. Mam nadzieję, że nie tylko dlatego, iż unikam nazywania się „byłym”, to, co napisałem, różni się od ich rewelacji. Być może niektórych to właśnie rozczarowuje. Jeżeli tak, trudno. Nic nie poradzę, że we własnym przekonaniu moje odejście od czynnej działalności masońskiej w gruncie rzeczy mówi więcej o mnie w pewnym okresie życie i o moich osobistych potrzebach aniżeli o Sztuce Królewskiej. Z drugiej strony przypomina mi się przypuszczenie wysunięte w rozmowie ze mną, która miała miejsce krótko po opisanym na wstępie spotkaniu na Lesznie, przez prof. dr. hab.Tadeusza Cegielskiego. Powiedział on wówczas, że być może wolnomularstwo właśnie dlatego wzbudzało takie zainteresowanie duchownych protestanckich, że wypełniało w ich życiu duchowym lukę wynikającą z liturgicznego ubóstwa ich Kościołów. Chociaż np. w odniesieniu do anglikanów doprawdy trudno mówić o „liturgicznych ubóstwie” (aczkolwiek trzeba przyznać, że wiek XVIII nie był okresem szczególnego rozkwitu życia liturgicznego), warto się nad ta tezą przynajmniej zastanowić. Jeśli to prawda, możliwe jest, że właśnie sakramentalne i liturgiczne bogactwo tradycji anglikańskiej, która stała się moją tradycją, powoduje, że nie odczuwam rytualnych deficytów, a co za tym idzie i potrzeby na powrót do loży. Wiedząc z doświadczenia, że nie da się być prorokiem nie tylko we własnym kraju, ale i w odniesieniu do własnego życia, nie zamierzam jednak niczego przesądzać. Natomiast uważam za coś w rodzaju moralnego obowiązku dzielenie się z innymi swoim doświadczeniem z bycia chrześcijaninem i wolnomularzem. Sztuka Królewska nie jest religią, nie ma na celu nikogo zbawiać. Osobiście mam również poważne wątpliwości, które zresztą powyżej wyraziłem, czy jej celem jest np. czynienie ludzi lepszymi. Jedno jest jednak pewne: w moim życiu wiara i wolnomularstwo nierozdzielnie się ze sobą splotły i tak już zapewne w jakimś sensie pozostanie, niezależnie od dalszych losów mej masońskiej aktywności. Jarosław R. Kubacki (1971-2025) – teolog, duszpasterz ekumenicznej wspólnoty bazowej w Holandii, publicysta i bloger. Od 2012 r. współkoordynuje również działania Polskiej Wspólnoty Episkopalnej, „skupiającej rozsianą po całej Polsce grupę ludzi, którzy wspólnie modlą się, świętują Eucharystię i starają się żyć swoją wiarą na co dzień, korzystając z przebogatego dziedzictwa anglikanizmu, rozmawiają ze sobą i regularnie spotykają na rekolekcjach, „by oddawać cześć Bogu w pięknie świętości”. Studiował na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, Uniwersytecie Teologicznym Kościołów Reformowanych w Kampen w Holandii oraz seminariach teologicznych Kościoła Remonstrantów i Kościoła Starokatolickiego. Pracował jako asystent na wydziale teologicznym Uniwersytetu w Lejdzie. Jest członkiem parafii episkopalnej pw. Wszystkich Świętych w Waterloo w Belgii.
[i] Ulica, przy której znajduje się kompleks budynków Parafii Ewangelicko-Reformowanej w Warszawie nazywała się przed drugą wojną światową „Leszno”, po wojnie w czasach PRL przemianowano ją na „ulicę Świerczewskiego” , aktualnie nazywa się „alejami Solidarności”.
[ii] Zob. http://anglicanhistory.org/misc/freemasonry (23.09.2013).
[iii] O historii wolnomularstwa w języku polskim w: Karol Wojciechowski, Bitwa o Sztukę Królewską. Traktat o masonerii i regularności, Wrocław 2011.
[iv] Więcej na temat Konstytucji Andersona w: Tadeusz Cegielski, Księga Konstytucji 1723 roku i początki wolnomularstwa spekulatywnego w Anglii, Warszawa 2011.
[v] Na ten temat więcej w: Karol Wojciechowski, Kto pierwszy zrezygnował z Wielkiego Budownika, „Wirtualny Wschód Wolnomularski” 03.06.2012, dostępny w Internecie: https://wolnomularstwo.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=547&Itemid=28 (23.09.2013).
[vi] O ks. prof. Karolu Serinim czytaj w: Kamil Opalski, Karol Serini (1875-1931), „Ars Regia” 1992, nr 1, s. 100-101 oraz Paweł Matwiejczuk, Karol Serini, „Wolnomularz Polski” 2013, nr 56, s. 22-29.
[vii] O “regularności” czytaj w: Kamil Racewicz, Typologie masonerii, „Wirtualny Wschód Wolnomularski” 24.10.2015, dostępny w Internecie: https://wolnomularstwo.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=12&Itemid=30 (23.09.2013).
[viii] Zob. Johan Huizinga, Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury, przeł. Maria Kurecka i Witold Wirpsza, Aletheia, Warszawa 2007.
[ix] Mówca jest członkiem Kolegium Oficerskiego (zarządu) Loży, który pełni rolę strażnika konstytucji i przepisów ogólnych; do jego obowiązków należy m.in. zgłaszanie wniosków do głosowania.
[x] Zob. Karol Serini, Symbol w wolnomularstwie, Warszawa 1933 lub w: “Ars Regia” 1992, nr 2, s. 124-147; dostępny również w Internecie: http://www.sbc.org.pl/dlibra/plain-content?id=1033 (23.09.2013).