Adam Witold Wysocki: Jezuici i wolnomularze

Adam Witold Wysocki: Jezuici i wolnomularze

papież Paweł VI

Jezuici i wolnomularze

Czy porozumienie Kościoła z masonerią jest możliwe?

Adam W. WYSOCKI

– Musisz to koniecznie przeczytać! – powiedział mój austriacki przyjaciel, rekomendując niezwykłą książkę pt. Jezuici i wolnomularze (Wilhelm Frick Verlag, Wien, Buenos Aires Jesuiten und Freimaurer 1963, 1964, 1965). Jej autorem jest wybitny węgierski jezuita, dr Töhötöm Nagy, który na mocy specjalnej dyspensy papieskiej mógł opuścić szeregi zakonu po to, aby wyjechać do Ameryki Południowej, zostać tam wolnomularzem i uzyskać najwyższe stopnie wtajemniczenia.

Kiedy Nagy został już masonem wysokiej rangi, po dwudziestu latach aktywnej działalności wolnomularskiej, pożegnał się z masonerią i napisał coś, co sam określa jako „spełnienie swej życio­wej misji”. Chodziło mu o ujawnienie ludziom świeckim tego wszystkiego, co sam poznał i przeżył, będąc najpierw jezuitą, a później maso­nem. I co najważniejsze, o próbę odpowiedzi na podstawowe pytanie: Czy po tym wszystkim, co zaszło złego mie­dzy masonerią a Kościołem katolickim w ciągu ostatnich trzech stuleci, jakieś porozumienie miedzy nimi jest jeszcze możliwe?

Książkę dr. Nagy’a zamyka List Otwarty do Jego Świątobliwości Pawła VI, papieża, które­go Nagy nie tylko znał osobiście, ale i z którym ściśle współpracował w czasach, gdy późniejszy Paweł VI był kardynałem w Kurii Rzymskiej. W pierwszych latach powojennych jeszcze jako kardynał Montini zlecał on jezui­cie Nagy’emu różne niezwykłe, poufne misje, których pełnienie połączone było z wielkim nie­bezpieczeństwem i dostarczyło przygód, któ­rych ojcu Nagy’emu pozazdrościć mógłby sam James Bond. Z tą wszakże różnicą, że pater Nagy mówi w swej książce tylko o faktach oraz dokumentach „AD maiorem dei gloriam” – „na chwałę wielkiego budowniczego wszech­światów”, które to słowa widnieją jako motto jego książki.

JEZUICI

W pierwszej części swej książki, w rozdziale pt. „Jezuici” Nagy z najdrob­niejszymi szczegółami opisuje historię swego wstąpienia do Towarzystwa Jezusowego, za­konu katolickiego uważanego zawsze za naj­bardziej tajemniczy, za środowisko ludzi ogar­niętych fanatycznie pojmowanym posłannic­twem, które spełniają przy pomocy metod sek­retnych i uznawanych często przez świeckich i duchownych współwyznawców za co najmniej dziwne, jeśli nie wręcz godne po­tępienia! Nagy, posługując się piórem niby chirurgicznym skalpelem, stara się oddzielić dobro od zła, obalić rozmaite mity, bajdy oraz uproszczenia, nie ukrywając tego, co w dzia­łalności i codziennej praktyce braci i ojców jezuitów jest naganne i nie służy chwale Kościoła. Nie cofa się przed podaniem przykładów pospolitych intryg, duchowej małości, a nawet przykładów korupcji, jakie obserwował i odno­tował, przechodząc kolejne szczeble jezuickiego wtajemniczenia. Jako Professus quattuor votorum solemnium, który to tytuł uzyskują jezuici po zło­żeniu czterech kolejnych uroczystych ślubowań, pater Nagy ujawnia, iż tych ślubowań za­konnych jest w istocie pięć i opisuje dokładnie na czym polegają.

JAK UWOLNIĆ ŚWIAT

OD JESZCZE JEDNEJ NIENAWIŚCI?

Sądzę jednak, że o wiele bardziej interesuje naszych Czytelników to, co były jezuita ma do powie­dzenia na temat wolnomularstwa, któremu po­święcił kolejnych dwadzieścia lat swego do­rosłego życia. Nagy opisuje dokładnie, niemal dzień po dniu, jak po przybyciu do Argentyny i podjęciu tam pracy naukowej, próbował na­wiązać pierwsze kontakty z masonami. Ponieważ mimo wystąpienia z zakonu czuł się nadal jezuitą, spróbował między innymi zasięgnąć poufnej rady u swego byłego prowincjała, czyli przełożonego argentyń­skich oo. jezuitów, ojca Moglii. Ten nie ukrywał swego przerażenia pomysłem, który wyjawił mu Nagy i przestrzegł go przed próbą zbliżenia do masonów, gdyż są to – jak powiedział – „najbardziej okrutni ate­iści”, którzy „mogą nawet zabić, gdy dowiedzą się, iż jest on byłym jezuitą”. „Masoni mają długie ręce i potrafią zrobić <<krótki proces>> każdemu, kto nie jest po ich myśli” – oto dosłowna wypowiedź argentyńskiego prowincjała zakonu.

Jak się dalej dowiadujemy z książki, ojciec Mo­glia udzielił w końcu byłemu jezuicie zgo­dy na próbę dotarcia do środowisk wolnomularskich w Argentynie. Pisząc o tym, Nagy pod­kreśla, że podejmując decyzję o wstą­pieniu do masonerii, postanowił, iż będzie kie­rować się intencjami równie szczerymi i ucz­ciwymi, jak te, które powodowały nim, gdy wstąpił do zakonu jezuitów. Zastanawiał się nad tym, czy uda mu się te tak skrajnie przeciw­stawne motywacje w jakiś sposób ze sobą po­godzić.

Przykładów zdrady i odstępstwa po obu stronach było przecież mnóstwo. „Wyrządziło to zarówno Kościołowi, jak i masonerii wiele szkody” – zauważa Nagy. Autorów wielu „demaskatorskich” publikacji trudno uznać za wiarygodnych świadków tego, co opi­sują. Chcąc bowiem, aby im uwierzono, obrzu­cają z reguły wszystko, w czym sami wcześniej uczestniczyli, najgorszym błotem i pomówie­niami. Występuje u nich także wyraźna chęć zysku, czyli materialnych korzyści, które można uzyskać jako zapłatę za popełnione odstępstwo czy zdradę. Osoby tego pokroju – konstatuje Nagy – mogą także liczyć na tani poklask wśród ludzi, którzy szukają w ich relacjach potwierdzenia słuszności oraz źródeł swej wynaturzonej nie­nawiści.

„Gdyby okazało się, że wolnomularze są tak okrutni i pozbawieni skrupułów, jak twierdzi Kościół, to powinienem liczyć się z tym, że będę zgubiony, oraz że pewnej ciemnej nocy poder­żną mi gardło. Ale przynajmniej będę miał okazję ich w końcu poznać!” – pisze Nagy. Jeśli jednak okaże się, że nie są oni aż tak źli, to podjęta przeze mnie próba może mieć jednak pewne znaczenie. Będę mógł w ten sposób przyczynić się do sprostowania wielu fałszy­wych opinii po obu stronach. Kto wie, czy nie uda mi się w ten sposób uwolnić świat od jesz­cze jednej nienawiści? Ten zamysł wydał mi się wart podjęcia ryzyka” – wspomina.

PIERWSZE KONTAKTY Z MASONAMI

Pater Nagy przystąpił do realizacji swojej dob­rowolnie przyjętej misji w sposób, jakiego nauczył się, będąc jezuitą. Zaczął od gruntownego wertowania w bibliotekach oraz czasopismach wszelkich dostępnych mu źródeł dotyczących masonerii. Robił także naukowe kwerendy w różnych środowiskach, gdzie spo­dziewał się trafić na masonów, o których mó­wiło się przecież, że są „dosłownie wszędzie”. Zwłaszcza zaś tam, gdzie zapadają kluczowe decyzje w sprawach polityki, państwa, nauki, kultury oraz wielkich pieniędzy. Nagy począł więc krążyć, nawiązywać znajomości, przepy­tywać przyjaciół i znajomych, zaglądając do najbardziej wpływowych instytucji i urzędów, z prezydenckim i premierowskim włącznie. Wszędzie bez skutku. Stwierdził jedynie, iż jeśli masoni są istotnie „wszędzie”, to w takim razie potrafią się znakomicie maskować. A może ich „wszechobecność” to tylko jeszcze jedna „czar­na legenda”? – rozważał…

A przecież wystarczyło tylko sięgnąć po… książkę telefoniczną wspomina Nagy po wie­lu latach – i już można było bez trudu znaleźć telefon i adres oficjalnej siedziby wolnomularzy Argentyny w Buenos Aires: Cangallo 1242. T.E.

Można było pójść tam po prostu i wystąpić z wnioskiem o przyjęcie. „Ale po tylu strasz­nych opiniach o masonach, które usłyszałem – wspomina Nagy – coś tak prostego nawet we śnie nie przyszłoby mi wówczas do głowy”.

Jak to często bywa, w nawiązaniu pierw­szej znajomości z „żywymi” masonami dopo­mógł mu przypadek. Bywając u pewnej zamożnej rodziny kupieckiej, dowiedział się z ust pa­ni domu, iż jej mąż w każdy trzeci piątek w miesiącu bywa nieobecny w domu po południu i wieczorem, ponieważ w tym czasie „uczest­niczy w pracach swojej loży masońskiej”.

Gdy Nagy rozmawiał później z gospoda­rzem, ów nie tylko potwierdził ten fakt, ale na pytanie, czy on także mógłby zostać masonem odpowiedział: „Oczywiście, tak. Jeśli ja za pana poręczę”.

To, co długo wydawało się wręcz niemoż­liwe, okazało się więc niemal dziecinnie pros­te. Zwłaszcza gdy wyszło na jaw, iż ów znajo­my kupiec jest osobistością wielce wpływową i znaną na ulicy Cangallo, gdyż piastował w swoim okręgu funkcję Wielkiego Sekretarza. I on to właśnie z radością zarekomendował go i wprowadził Nagy’a do jego pierwszej loży estrella de ORIENTE oznaczonej numerem 27.

BŁĘDY SĄ PO OBU STRONACH BARYKADY

Zostawmy na boku bardzo szczegółowe opisy zarówno inicjacji, jak i zdobywania poszcze­gólnych stopni wtajemniczenia wolnomularskiego aż do najwyższego 33-go, i przejdźmy do sedna sprawy. A mianowicie do podjętej przez Nagy’a próby odpowiedzi na po­stawione w tytule pytanie: czy w świetle tego, co sam przeżył i poznał przez tyle lat po obu wrogich sobie stronach, uważa, iż porozumie­nie między masonerią a Kościołem jest jeszcze w ogóle możliwe?

Nagy twierdzi w swej książce, napisanej i opublikowanej na początku lat sześćdziesiątych, że mimo wszystko są jeszcze sprzyjające ku temu przesłanki. Ogrom związanych z tym prze­szkód i barier, które trzeba na tej drodze po­konać, jest jednak dla niego równie oczywisty.

Jako przykład przytacza także swoje włas­ne wolnomularskie doświadczenia. Kiedy pod­czas prac jednego z masońskich zgromadzeń „Roque Perez” wygłosił odczyt o możliwości zbliżenia z Rzymem i wskazał na ważne impul­sy dochodzące z Watykanu, a będące pochodną silnego wówczas trendu do dialogu i porozu­mienia z innowiercami, Nagy spotkał się ze strony swych braci z objawami prawdziwego zdumienia. Jego zdaniem było to zrozumiałe, ponieważ nie wiedzieli oni o jezuickiej przeszłości swego współbrata. Dlatego też jego wysiłki, aby przekonać członków loży o tym, że kontynuowanie wzajemnych ataków nie ma większego sensu oraz zakończyć się może czymś, co określił jako circulus vitiosus,nie zmieniły negatywnego stanowiska większości masonów wobec możliwości dialogu z Koś­ciołem.

Wielu – jak wspomina – zapłonęło wręcz gniewem i zaatakowało go w ostry sposób, co on sam wolał pominąć milczeniem. Krytyka, jaką napotkał, wychodziła z kręgu tych ma­sonów, którzy obnoszą się ze swoim antyklerykalizmem z taką dumą, jakby to było świa­dectwo szlachectwa. Podkreślali oni, iż trwają w swej nienawiści do Kościoła, ponieważ nie mogą wybaczyć licznych prześladowań, jakich doznała od kleru masoneria.

Słysząc takie opinie, pater Nagy nieraz blis­ki był załamania, ponieważ w jego głębokim przekonaniu i jedni, i drudzy nie mieli racji. „Bliski byłem rezygnacji z mojej misji, która polegała przecież na tym, aby stworzyć pomost pomiędzy dotychczasowymi wrogami” – pisze Nagy, podkreślając jednocześnie, iż obie strony ponoszą winę za to zaostrzanie wzajemnych stosunków. Nagy wyraża przekonanie, iż „Papież Benedykt chyba nie ogłosiłby swojej bulli przeciwko masonerii, gdyby jakimś cudem mógł przeczytać encyklikę Pacem in terris Jana XXIII. Ba, gdyby tylko znał choćby jeden z dokumentów II Soboru Watykańskiego. (…) Różnice między światem Benedykta XIV i Pawła VI sięgają nieba. Pierwszy z nich potępił bowiem wolnomularzy dokładnie za to, do czego drugi zachęca katolików na całym świecie. I trzeba przy tym uwzględnić, że nie chodzi tym razem o jakąś teorię dotyczącą ru­chów ciał niebieskich, ale o problemy moralne takiej wagi, których wartość jest ponadczasowa, a za których stróża uważa się Kościół. Jak moż­na na takich podstawach utrzymać ekskomunikę?” – zadaje ojcom Kościoła dramatyczne pytanie były jezuita i nadal gorąco wierzący katolik-wolnomularz. „Przecież Kościół wie do­kładnie, iż pewnego dnia będzie musiał ten nie­sprawiedliwy wyrok uchylić. Dlaczego więc zwlekać z tym zbyt długo?”.

JAK ZNALEŹĆ NOWĄ FORMUŁĘ POROZUMIENIA?

Zdaniem Nagy’a jest tylko jedno rozsądne wyj­ście z powstałej sytuacji. Pisze o tym na stronie 488, w końcowym rozdziale książki: „Rozwiązanie polegać może na tym, aby po­grzebać przeszłość i znaleźć nową formułę po­rozumienia, bez brania pod uwagę tego wszyst­kiego, co spowodowało całą lawinę, gdyż przy­czyny jej powstania i tak ustalić trudno”.

Nagy w oparciu o bogate doświadczenia swego życia reprezentuje pogląd, iż Towarzyst­wo Jezusowe, czyli zakon jezuitów, „jest bliż­sze wolnomularstwu niż pozostały Kościół. Je­zuici nie bez racji nazywani są <<ma­sonami Kościoła>>. Podstawowa analogia polega na tym, iż obie te instytucje zakonne przepojone są niezwykłym duchem postępu. Ta cecha jest u wolnomularzy naturalna, natomiast u jezuitów uznać ją trzeba za wielką zasługę, ponieważ zawsze musieli przeciwstawiać się konserwa­tywnemu stanowisku Kościoła”.

Według Nagy’a „Oba zakony – wolnomularze i jezuici – w swych pryncypialnych dąże­niach stosują podobne metody walki, poruszając się ostro na granicy tego, co dozwolone. Nie marnują sił na drobnostki, lecz skupiają na tym, co najistotniejsze. Próbują zajmować pozycje kluczowe. Jedni pragną być ministrami u boku władcy, drudzy jego spowiednikami. Oba zakony stawiają wysokie wymagania kandydatom wstępującym w ich szeregi. Oba mają rozbu­dowany system informacji i odrzucają tych, któ­rzy nie odpowiadają wymogom. W obu zako­nach decyduje nie ilość, lecz jakość”.

Reasumując:   obie   struktury   to   dwie „niezwykłe i wybitne instytucje, z wysokiej rangi celami natury etycznej, oparte na analogicz­nych systemach. A mimo to są one dla siebie przeciwnikami. Dlaczego nie próbują dążyć do zawieszenia broni i wzajemnego dialogu, który mógłby doprowadzić do zbliżenia oraz wza­jemnego szacunku?”.

Pater Nagy pisał te słowa w dniach, kiedy trwały jeszcze obrady Vaticanum Secundum, które wzbudziły tak wiele niespełnionych do dzisiaj oczekiwań i nadziei. On sam nie miał złudzeń, iż jego niezwykła książka spotka się z ostrą krytyką z obu stron, a wiec zarówno ze strony konserwatywnej części hierarchii kościel­nej, jak i niemałej części tradycyjnie nastawio­nych wolnomularzy.

W słowie końcowym „Pro domo” oświad­cza, iż nie było jego zamiarem poszukiwanie sympatii i aplauzu. Chciał tylko służyć idei, którą uznał za słuszną. Zdawał sobie przy tym sprawę, że jeszcze parę dziesięcioleci wcześniej jego książka bez dokładnego przeczytania zna­lazłaby się automatycznie na kościelnym indek­sie. Wiedział również o tym, iż nastawieni antyklerykalnie masoni powątpiewać będą mocno w szczerość intencji Kościoła, tak co do dialogu, jak i porozumienia z nimi. Niektórzy z wolno­mularzy wezmą też pewnie za złe, że z taką otwartością opisuje on różne wewnętrzne ich sprawy. „A przecież – pisze Nagy – jest to je­dynie konsekwencją moich własnych doświad­czeń, których sumą jest stwierdzenie, iż naj­większą tajemnicą wolnomularstwa jest to, iż tajemnica ta nie istnieje”.

*     *    *

W przypisach do książki Nagy’a Jezuici i Wolnomularze znalazłem m. in. trzy interesujące przykłady, świadczące o istniejących wówczas tendencjach do porozumienia:

*   „Jego Eminencja Cushing, kardynał Bostonu, odwiedził w 1965 r. Wielką Lożę swe­go kraju i wygłosił tam odczyt o duchu porozu­mienia”.

*  „W Buenos Aires doszło 12 kwietnia 1965 r. do bezprzykładnego wydarzenia: Ojciec José Benesch wygłosił na posiedzeniu Wielkiej Loży Argentyny porywający wykład o nowo­czesnych prądach w Kościele katolickim, który zyskał ogromny aplauz”.

* „Członkowie Loży hiram w Puerto Rico w masońskich strojach i insygniach rytu­alnych wzięli udział w uroczystej mszy odpra­wionej przez Ojca Antonio Hernandeza w koś­ciele pod wezwaniem Świętej Bernardetty”.

P.S.

Przytaczając wszystkie cytowane powyżej fakty oraz opinie wyrażone przez dr. Töhötöma Nagy’a w połowie lat 60-tych, redakcja WOLnomularza polskiego postanowiła nie opa­trywać ich jakimś własnym – czytaj: współczes­nym – komentarzem. Co z tego, o czym pisze Nagy, zachowało nieprzemijającą aktualność i świeżość, a co jest już jedynie echem prądów i nastrojów z różnych powodów przebrzmiałych – niechaj rozstrzygną sami Czytelnicy.

List otwarty do Jego Świątobliwości Pawła VI

Ojcze Święty!

Z głęboką czcią i szacunkiem zwracam się do Waszej Świątobliwości z prośbą, której wniesienie rozważałem przez wiele lat. Bóg jest mi świadkiem, iż do kroku takiego skłaniają mnie intencje najbardziej uczciwe oraz przeświadczenie o zawartej w tym prawdzie. Dobrze znam katolickie dogmaty i będąc odpowiednio do tego przygotowany, znalazłem możliwość drogą moich własnych doświadczeń, aby zebrać także wiadomości o istocie Wolnomularstwa, które poznałem we wszystkich jego szczegółach. Jeśli zapewnię, iż Wolnomularstwo nie ma przede mną tajemnic, to twierdzę tak nie w oparciu o lekturę książek, które mogą zawierać treści nieodpowiedzialne, ale na podstawie mego własnego praktykowania wolnomularstwa przez dwadzieścia lat. Prowadząc w tym czasie życie wolnomularza, czyniłem to zachowując czujną uwagę jezuity.

W załączeniu mojej pracy Jezuici i Wolnomularze przedstawiłem doświadczenie całego mego życia i prezentuję je z czcią i zaufaniem Waszej Świątobliwości. Rzeczywista wartość tej książki polega na całkowitej szczerości, wynikającej z mego wewnętrznego przekonania, co znajduje wyraz we wszystkim, co tam napisałem. Bezwzględne dążenie do pokoju między ludźmi, którego świetlany przykład daje Kościół, ukazało mi wielką szansę na położenie kresu nienawiści oraz sekularnej waśni. Urzeczywistnienie tego celu oznaczałoby doniosły krok naprzód na drodze do pokoju powszechnego.

Minęły dwa stulecia od czasu, gdy rozpoczęła się walka między Kościołem a Wolnomularstwem, co sprawiło, iż powstała jeszcze jedna nienawiść więcej na Ziemi, przemienionej i tak już w jedno pole bitewne. Ta walka, obejmująca początkowo jedynie sfery ducha, przeobraziła się rychło w godne ubolewania prześladowania natury prawnej i sądowej. Żadna ze stron nie chciała przy tym ustąpić drugiej. Obie zapisały wiele tomów wzajemnymi oskarżeniami. Wolnomularstwo zostało przez Kościół wielokrotnie potępione. Ale ja, biorąc pod uwagę moje własne doświadczenia, mogę zapewnić, iż te wyroki nie mają już dzisiaj żadnego uzasadnienia.

Wolnomularstwo nie jest związkiem tajnym, ponieważ wszystkie jego ryty i obrządki są publicznie znane, ponadto żadne państwo nie ścierpiałoby istnienia takich tajnych związków. Osobowość prawna masonerii jest pod kontrolą rządów i policji. Masoneria regularna opiera się na wierze w Boga i wymaga tego od swoich członków. Ponieważ sama nie uważa się za jakąkolwiek formę religii, zezwala więc swym członkom na swobodne praktykowanie każdego wyznania. Jedynie tym spośród nich, którzy są katolikami, sam Kościół zabrania integralnego wyznawania religii, nakładając na nich ekskomunikę. Encyklika Pacem in Terris objawiła religijną tolerancję, która całkowicie odpowiada Wolnomularstwu. Nie posuwa się ono bowiem dalej niż te parafie, które wspólnie z innymi Kościołami korzystają z tych samych Domów Bożych.

Doszliśmy do punktu, w którym nie ma już żadnych podstaw do ekskomuniki poza wspomnieniem o walkach religijnych. Wolnomularstwo nie jest od Kościoła oddalone bardziej niż wiele sekt religijnych o charakterze chrześcijańskim. Można więc mieć nadzieję, że będzie ono traktowane wedle tej samej miary.

Tendencja do porozumienia z Kościołem jest w Wolnomularstwie widoczna od kilku dziesięcioleci. Zostały już podjęte konkretne kroki, a zainteresowanie tą sprawą rośnie. Sam mogę poświadczyć, iż masa wolnomularzy przepojona jest pragnieniem zawarcia pokoju. Tysiące uczciwych masonów żyje w ciągłym konflikcie sumienia, cierpiąc z powodu anatemy, której przyczyn ze względu na swoją nieposzlakowaną postawę nie może zrozumieć, a co jest powodem wielu poważnych problemów i rozterek małżeńskich. Iluż to szczerych katolików pozbawiono w ten sposób możności skorzystania z sakramentów! Iluż własnych wyznawców odtrącił Kościół od siebie, choć byli mu równie wierni jak inni! A wszystko z powodu ekskomuniki, której przyczyny już dawno należą do przeszłości.

Dziś, gdy Kościół poddaje rewizji swe waśnie z braćmi odłączonymi, nadeszła pora, aby gruntownie przebadać raz jeszcze te pytania i wątpliwości, które wiążą się z Wolnomularstwem. Uregulowanie tych spraw jest o wiele prostsze niż pogodzenie się z sektami i byłoby o wiele bardziej produktywne, gdyż wywołałoby pozytywne odczucia u wszystkich, którzy pragną wspólnie z Kościołem działać na rzecz wytęsknionego powszechnego pokoju. Oznaczałoby to przede wszystkim także stosowny gest wobec braci protestantów, którzy, jak wiadomo, nie potępili Wolnomularstwa. Wielu protestanckich pastorów i dostojników kościelnych uczestniczy w pracach wolnomularskich, sprawując w ten sposób swoistą kontrolę nad sprawami moralności i wiary w środowisku masońskim. Kościół katolicki poprzez ekskomunikę rezygnuje dobrowolnie z takiej możliwości oddziaływania, choć istnieją tu analogiczne warunki, jak w każdym innym obszarze misyjnym.

Zwracam się do Waszej Świątobliwości, która objawiła się światu jako Apostoł Pokoju, o spełnienie marzeń żywionych przez miliony dusz! Niechaj Wasza Świątobliwość, która z taką miłością i zrozumieniem przyjęła tak wielu dotychczas potępionych, rozważy okoliczność, iż jeszcze jeden wypędzony syn oczekuje na wołanie ojca. Czy Wasza Świątobliwość mogłaby zamknąć bramy ojcowskiego domu przed tyloma uczciwymi i przepojonymi dążeniem do pokoju synami?

Dziś, gdy w tak przerażający sposób rozpowszechnia się niewiara, należałoby starannie rozważyć, czy trzeba odmawiać wstępu do Miasta Boga tym, którzy tę wiarę wspierają. Są to członkowie klasycznego Wolnomularstwa, którzy ozdabiają Biblią swoje posiedzenia. Radość zapanuje w Niebie i na Ziemi, gdy ludzkość poczyni dalszy krok w stronę pokoju powszechnego, który w tak wielkim stopniu zależy od Waszej Świątobliwości. Świat stanie się piękniejszy i czystszy, gdy zniknie jeszcze jedna nienawiść.

Pełen głębokiej Czci, proszę o Apostolskie Błogosławieństwo.

Oddany Waszej Świątobliwości w Chrystusie

Töhötöm NAGY.

1 thought on “Adam Witold Wysocki: Jezuici i wolnomularze”

  1. Każdy kościół stworzony przez człowieka,skażony jest od momentu powstania swoistym bluźnierstwem.Nie ma,nie było i nie będzie człowieka,który byłby w stanie powiedzieć kim jest i jakie ma zamiary nasz Stwórca,Bóg,Architket. Jedynie naukowcy badający wszelkie prawa natury ocierają sie o zrozumienie Jego praw jakie dla nas ustalił,co nie sprawia,że są bliżej opisania Jego samego…Dlatego własnie ,próby pogodzenia regularnych religii z filozofią Masońską, są były i będą skazane na niepowodzenie ,a to dlatego , iż wymagałoby zaakceptowania przez ich wyznawców ,nie mocy do opisania ich Boga, lub inaczej zaakceptowania pierwotnego bluźnierstwa wynikającego z bałwochwalczej chęci bycia tymi ,którzy są w stanie opisać jak wygląda,myśli i działa Wielki Architekt Wszech Świata…

Dodaj komentarz