Kamil Racewicz, 23.10.2005
„Jak świat światem żadna herezja takich przywilejów
nie miała jakie farmazonia […] to stan święty,
stan nietykalny, nie tylko do inkwizycji przypozwać,
ale też ani na kazaniu wspomnieć się nie godzi.
Świeża pamięć, kiedy kaznodziejów za ten grzech kasowano”
ks. Karol Surowiecki, 1792
.
Najbardziej znany historiograf okresu saskiego – ksiądz Jędrzej Kitowicz (1728-1804), w swoim barwnym i “barokowym” dziele zatytułowanym Opis obyczajów za panowania Augusta III opisując w pierwszym rozdziale (pt. “O wiarach, jakie były w Polszcze”) występujące wówczas w Rzeczpospolitej wyznania religijne – na dziesiątym miejscu (po katolicyzmie, judaizmie, religii karaimskiej, luteranizmie, kalwinizmie, islamie, prawosławiu, religii filipowców i kwakierstwie – a przed “ciapciuchami” i deistami) – wymienia wolnomularzy. Poświęcił wolnomularstwu dwa poniższe akapity:
“Dziesiąta – farmasonów, czyli freymasonów, jeżeli się ta kompania wiarą nazwać może, bo pospolicie ci, co są farmazonami, powiadają, że ta ich kompania nic do wiary nie należy, tylko jest jak konfraternia; przyjmują do niej wszelkiej wiary ludzi, rozmaitych stanów, nawet i duchownych, którzy mają przymioty od tej wiary, czyli konfraterni, przepisane; ale tak przymioty osób, jako też powinności konfraterni chowają pod wielkim sekretem, którego dotychczas nie docieczono, choć na to w różnych państwach surowe urzędowe bywały inkwizycje. Fraumasonowie mają między sobą jakieś niedościgłe znaki, po których jeden drugiego pozna, choć do siebie słowa o tym, że są farmazonami, nie przemówią, i kto trzeci niefarmazon będzie między nimi, tego znaku wcale nie postrzeże. Do Polski tę sektę, czyli konfraternią, przywiózł z Paryża Andrzej Mokronowski, który umarł wojewodą mazowieckim.
Gdy się ta sekta rozeszła między pany po Warszawie, a żaden z tych sektarzów nie chciał się do niej zrazu przyznać, konsystorz* warszawski nie mając, komu by mógł proces formować, i nie wiedząc o co, wydał tylko rozkaz do duchowieństwa, ażeby prawowiernych przestrzegało z ambon o pojawiającej się nowej sekcie, aby się jej strzegli; która musi być zła, gdy się na jaw nie chce wydać, bo co dobrego, światła nie unika. To wołanie po ambonach uczyniwszy zwierszchność duchowna, podług swojej troskliwości pasterskiej o owieczki prawowierne, nareszcie umilkła, nie wiedząc dalej, przeciw komu wołać i o co. Farmazonowie zaś swoje zgromadzenie w sekrecie powiększali, raz rosnąc, drugi raz malejąc, według liczby przybywających do nich albo odstępujących. Rzecz podziwienia godna, że między tylu osobami rozmaitego stanu, w różnych państwach, przy rozmaitych usiłowaniach zwierszchności krajowych, nie znalazł się ani jeden taki farmazon, który by wydał ustawy tego bractwa. Nawet ci, którzy odstąpili od niego, z ściśle zachowanym sekretem poumierali. Nawet ten sam Mokronowski, wódz polskich farmazonów, umierając w Warszawie z katolicką wyprawą duszy w drogę wieczności, po uczynionej spowiedzi, po przyjęciu wiatyku i ostatniego pomazania, gdy do przytomnych wyrzekł te słowa: “Teraz będę spokojnie umierał, kiedym się z Bogiem moim pojednał”, po staremu o fraumasonach nic a nic nie doniósł, choć w młodszym wieku, że jest farmazonem, z tym się nie taił”.
* Konsystorz – sąd kościelny
Autor: Kamil Racewicz
23.10.2005.