Poniżej zamieszczamy czterdziesty czwarty rozdział książki Filozofia Masonerii u progu Siódmego Tysiąclecia prof. Andrzeja Nowickiego,
Trzydzieści lat temu, dnia 19 grudnia 1966 roku wziąłem udział (w jednym z miast północnych Włoch) w zebraniu loży masońskiej imienia Vaniniego. Zanim o tym opowiem, muszę wyjaśnić, jak do tego doszło, jak musiało do tego dojść. Obecność moja na tym zebraniu nie miała bowiem charakteru przypadkowego. Dotarcie do tej loży było absolutnie konieczne ze względu na prowadzone przeze mnie badania nad filozofią włoską.
Zadaniem historyka filozofii, który znalazł „swojego myśliciela” i zamierza poświęcić mu najlepsze lata własnego życia, jest nie tylko gruntowne poznanie tekstu napisanych przez niego dzieł i wszystkiego, co mu się przydarzyło od dnia narodzin do dnia śmierci, ale także wkroczenie na „trzeci obszar badań”, czyli zbadanie rozmaitych form jego pośmiertnej obecności w kulturze.
Takim myślicielem – obok G. Bruna, K. Łyszczyńskiego, W. A. Mozarta i W. Witwickiego – stał się dla mnie Giulio Cesare Vanini (1585-1619), któremu poświęciłem trzy książki (Centralne kategorie filozofii Vaniniego, Warszawa 1970, Ostatnia noc Vaniniego, Katowice 1976, Vanini, Warszawa 1987) i około stu krótszych opracowań.
Gdy natrafiłem na ślad, że w jednym z miast włoskich istnieje loża masońska nazwana imieniem Vaniniego, postanowiłem uczynić wszystko, żeby pozwolono mi ją obejrzeć od wewnątrz i pokazano wszystko, co dotyczy „mojego” myśliciela.
Osób, które pomagały mi w moich studiach nad Vaninim było mnóstwo i wkrótce przyjaciele moich przyjaciół postarali się dla mnie o zaproszenie na zebranie, i to nie w charakterze niemego obserwatora, ale referenta, który przedstawi członkom loży własną interpretację filozofii jej patrona.
Z odczytami bywa różnie. Niektóre z wygłaszanych przeze mnie odczytów przyjmowane były entuzjastycznie, inne obojętnie lub niechętnie. Nie ukrywam, że tym razem nie odniosłem sukcesu; członkom loży nie spodobała się moja interpretacja filozofii Vaniniego jako ateisty i krytyka religii. Nie udało mi się ich przekonać; mieli nade mną tę kolosalną przewagę, że nie znali dzieł Vaniniego. Ale przecież nie to było celem mojej wizyty. Przyszedłem tam po to, żeby przyjrzeć się jak wyglądają zebrania loży i poznać jej historię. A ten cel udało mi się w pełni zrealizować.
Dowiedziałem się więc, że loża powstała jeszcze w XIX wieku, ale początkowo jej patronem był starożytny matematyk Archimedes. Dopiero w roku 1902 poeta Niccolo Tommaseo Portacci (ur. 6.07.1872, zm. 20.02.1956) zaproponował zmianę nazwy, wyjaśniając, że lepszym patronem loży będzie Vanini jako pochodzący z Południowych Włoch prekursor Darwina i męczennik Wolnej Myśli.
Pokazano mi wiszący na ścianie portret Vaniniego i podręczny księgozbiór loży (czasopisma i książki masońskie), a w nich poemat ku czci włoskiego XVI stulecia (II Cinquecento Italico), w którym Portacci sławił „plemię bohaterów Nauki i Sztuki”. Daremne były prześladowania – pisał. Mimo stosu na Campo del Fiori doszło przecież do zburzenia Bastylii, a 20 września 1870 roku wyłom w murach Porta Pia umożliwił patriotom włoskim zdobycie papieskiego Rzymu i zjednoczenie Włoch. Po opisie działalności Bruna Portacci pisze o Vaninim, który jest „glorią Apulii”, ponieważ przejął z rąk Bruna pochodnię postępu i sprawił, że rozbłysła ona jeszcze wspanialej: „odkrył bowiem prawa rozwoju życia, torując drogę geniuszowi Albionu” (Darwinowi). Dalej Portacci wyjaśnia, dlaczego 33-letni Vanini szedł z uśmiechem na śmierć. Nie odczuwał lęku, ponieważ wiedział, że jego myśl kiedyś zatriumfuje.
Widząc moje zainteresowanie tym tekstem, Czcigodny loży ofiarował mi fotografię Portacciego z własnoręczną dedykacją dla loży: … Czcigodnej Loży im. Vaniniego na pamiątkę moich czterech lat, w ciągu których stałem na jej czele, na pamiątkę naszych wspólnych owocnych prac i toczonych walk, zakończonych zwycięstwem, Taranto, 28 lipca 1916 r. Niccolo Tommaseo Portacci”.
Od mojej wizyty w loży im. Vaniniego minęły trzy lata, gdy nadeszła okrągła rocznica: 350-lecie śmierci Vaniniego. Oczywiście wziąłem udział w uroczystościach rocznicowych 1969 roku w Lecce i Taurisano. Masoneria włoska nie włączyła się do nich w sposób oficjalny, ale szykowała niespodziankę. W kilka miesięcy po moim wyjeździe z Włoch delegaci najwyższych władz włoskiej masonerii przyjechali do Taurisano (miasta, w którym urodził się Vanini) i na murze, tuż obok renesansowej bramy domu, w którym wiosną 1585 roku urodził się Vanini, pojawiła się wielka tablica z jego wizerunkiem i następującym napisem:
„Giovanni Bovio podyktował w 1876 roku te słowa: W tym domu plebejskim urodził się w najbardziej bohaterskim stuleciu włoskiej refleksji filozoficznej i włoskiego męczeństwa Giulio Cesare Vanini, który – odkrywając w nieskończonej przyrodzie źródło nieskończonego ruchu – rozwinął myśl Nolańczyka i odziedziczył po nim jego los w roku 1619, spalony, lecz nie pokonany przez inkwizycję Tuluzy. Jego Ojczyzna, szukająca daremnie jego prochów rozsypanych na wiatr, na tej kamiennej tablicy umieszcza jego imię i poświęca je stuleciu, które przywróci mu sprawiedliwość. Tę tablicę wmurowała w roku 1970 Masoneria włoska”.
Tekst budzi kilka zastrzeżeń. Dom, w którym urodził się Vanini, trudno uznać za „dom plebejski”. Jego ojciec, Giambattista Vanini, był intendentem wicekróla Neapolu i mieszkał – jak to widać z zachowanych murów – w domu odpowiadającym jego wysokiej pozycji społecznej. Nie jest też prawdą, że filozof „rozwinął myśl Nolańczyka” (Giordana Bruna). Vanini miał własny system filozoficzny, wywodzący się z innych źródeł. Sąd, który go skazał na śmierć, nie może być nazwany „inkwizycją”, nie był bowiem sądem kościelnym ale miejskim choć oczywiście korzystał z usług miejscowych teologów, a wyrok śmierci uzasadnił udowodnieniem, że Vanini jest „ateistą i bluźniercą imienia Bożego”.
Zamiast powtarzać w roku 1970 to, co w 1876 powiedział Giovanni Bovio (1841 -1903), należało ułożyć nowy tekst w oparciu o współczesny stan wiedzy o życiu i filozofii Vaniniego.
Mimo to dobrze się stało, że w Taurisano pojawiła się tablica świadcząca
o istnieniu masonerii włoskiej, która jawnie przyznaje się do najbardziej postępowego nurtu włoskiej tradycji filozoficznej. Ale gdybym to ja stał na czele włoskiej masonerii, nałożyłbym na braci obowiązek studiowania dzieł filozofów, których uważa się za własną tradycję.
A gdybym dziś wygłaszał swój odczyt o Vaninim – jakie treści jego filozofii wysunąłbym na pierwszy plan?
Przed rokiem 1969 sądziłem, że najcenniejszymi treściami jego dzieł jest wszechstronnie rozwinięta krytyka religii i próba wypracowania świeckich ekwiwalentów tego wszystkiego, co burzył: odrzucał istnienie Boga, ale przypisywał siły twórcze Przyrodzie; odrzucał opatrzność Bożą, ale postulował zorganizowanie „opatrzności ludzkiej”; burzył wiarę w „religijne cuda”, ale szerzył podziw dla „cudów Przyrody” i zdumiewających dzieł ludzkich; odrzucał wiarę w nieśmiertelność duszy, ale wskazywał świecka perspektywę nieśmiertelnego trwania w tworzonych przez nas dziełach.
W roku 1969 „odkryłem” w trakcie kolejnej lektury jego dzieł najbardziej fascynujący wątek: myśl o tym, że doskonałość (perfectio) polega na „niedokończeniu” (imperfectio). Od tego, co wykończone i niezmienne, bardziej należy cenić to, co przez swoją niekompletność wytwarza przestrzeń dla naszej aktywności. Na przykład doskonałość świata kultury nie polega na tym, że istnieją w nim arcydzieła, które możemy podziwiać, ale na tym, że my również możemy wzbogacać ten świat własnymi dziełami.
To właśnie nadaje sens i godność naszemu życiu.
Kolejny rozdział: