Tadeusz Cegielski opracowuje wspomnienia

Tadeusz Cegielski

źródło: profil FB Wolnomularza Polskiego, 30 grudnia 2021

Super informacja na koniec roku. Brat prof. Tadeusz Cegielski pisze wspomnienia! Przypomnijmy, że 27 grudnia 2021 r. minęło 30 lat od reaktywacji Wielkiej Loży Narodowej. Poniżej fragmenty pamiętnika B:. Cegielskiego, zatytułowanego „Wolny mularz”, który ukaże się drukiem w 2022 r. „Noc świętojańska 27 grudnia 1991 r. (Cytujemy za profilem na fB)

“Finalny etap obudzenia w 1991 roku Wielkiej Loży należy w dużym nie tylko do historii anegdotycznej, ale także mitycznej – dlatego też został przeze mnie skrupulatnie odtworzony.

Po wydzieleniu z działającej dotąd w konspiracji Loży-Matki „Kopernik” kolejnych dwóch lóż (w Warszawie i Krakowie) na początku grudnia 1991 roku – zapamiętajmy w tym miejscu: masoni rozmnażają się poprzez pączkowanie – należało szybko przypieczętować finalny akt reaktywacji obediencji. Datę – świętego Jana Chrzciciela, 27 grudnia – zaproponowałem ja, miejsce wydarzenia: Marek Złotek-Złotkiewicz, i on to zaaranżował wszystko na miejscu – zresztą znakomicie. Wymyślił oto Dłużew nad Świdrem – zbudowaną z początkiem XX w. rezydencję rodziny Dłużewskich we wsi położonej w powiecie mińskim. Od 1978 roku właścicielem rezydencji stała się warszawska Akademia Sztuk Pięknych, która organizowała tu plenery. Marek, absolwent wydziału architektury wnętrz ASP, w pałacyku w Dłużewie bywał wielokrotnie podczas studiów i zaprzyjaźnił się z ajentami kierującymi obiektem.

Ku naszemu miłemu zaskoczeniu reakcja wielkich lóż na zaproszenie do udziału w uroczystości obudzenia WLNP w dniu 27 grudnia była tyleż szybka, co pozytywna. […] Krótki czas kontaktu był w dużym stopniu zasługą wynalazku, który się właśnie upowszechnił: faksu. Aparatem dysponował u nas wówczas tylko przedsiębiorca Złotek-Złotkiewicz; udostępnił go też na potrzeby organizacji. Podobnie z komputerem, który był jeszcze rzadkością, a na którym to nasz brat opracował logo naszej obediencji oraz papier firmowy z adresem na Lekarskiej. Jedno i drugie bardzo proste, stylowe i czytelne. Nieco później jako wielki sekretarz WLNP otrzymałem aparat do faksowania – z demobilu Jeana Wojciecha Sicińskiego.

24 grudnia napisała do nas Wielka Loża Czechosłowacji informując, że wielki mistrz Jiří Syllaba, który otrzymał już zaproszenie, a to bezpośrednio od reprezentanta Włoch i Stanów Zjednoczonych, nie będzie mógł przybyć do Warszawy; zaprasza do Pragi w 1992 roku. W załączeniu przesyła szczegółowy, całoroczny harmonogram spotkań, z tematami prac na poszczególnych zebraniach. […] W porównaniu ze swymi sąsiadami z południa, Wielka Loża Narodowa Polski zaczynała ze skromnym liczebnie kapitałem ludzkim, bez majątku czy choćby prawem do roszczeń majątkowych, jak w przypadku Czechów, Słowaków i Węgrów, którzy utracili historyczne siedziby w centrach stolic. (Proces ich rewindykacji okazał się jednak niezwykle długi i trudny). Jeśli mieliśmy jakąkolwiek nad nimi przewagę, to długoletni staż w warunkach pełnej konspiracji w Warszawie, a także prawdziwie misyjny charakter paryskiego „Kopernika”. Dysponowaliśmy zaprawioną w bojach kadrą, odmłodzoną przy tym dzięki reemigrantom z Francji i nowo inicjowanym w Warszawie. Najmłodszy z nich był dwudziestoparolatkiem i jeszcze studentem w chwili przyjęcia w 1992 roku.

Na czele naszej grupy znaleźli się goście zagraniczni, którzy podjechali taksówkami z pobliskiego hotelu „Marriot”: Elvio Sciubba, eks-komandor włoskiej Rady Najwyższej Rytu Szkockiego wraz z dwoma braćmi z Włoch w średnim wieku. Sciubba był pełnomocnikiem waszyngtońskiej centrali RSDU do obudzenia masonerii regularnej w Polsce, Czechosłowacji i na Węgrzech. W towarzystwie tych dżentelmenów trzy wytworne panie – w futrach narzuconych na długie wieczorowe suknie oraz wysokich szpilkach. Udawaliśmy się wszak na poważną uroczystość: reaktywacji Wielkiej Loży Narodowej, która miała odbyć się – jak zapewniono gości – w zabytkowym manor house. Tak więc stroje były adekwatne do okoliczności. Nasze panie ubrały się przezornie w puchowe kurtki, buty walonki, a skromne wieczorowe kreacje trzymały w bagażu.

Starszyznę warszawskiego „Kopernika” reprezentowali bracia Tadeusz Gliwic, przewidziany na wielkiego mistrza, Janusz Maciejewski na wielkiego namiestnika, po nim Jerzy Jasiński planowany na drugiego wielkiego namiestnika, Aleksander Małachowski, który miał zostać wielkim mówcą oraz Stanisław Wydżga, który aspirował do funkcji wielkiego skarbnika. Nasi francuscy reemigranci stawili się w komplecie: Marek Złotek-Złotkiewicz, Bronisław Wildstein, Marek Mietkowski i Jakub Karpiński. Zameldowali się tak starsi, jak całkiem młodzi stażem członkowie „Kopernika”: Hubert Jankowski, Tomasz Jastrun, Konstanty Jan Kurman, Tadeusz Cegielski, Maciej Geller – dwaj ostatni naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego. Grupie paryskiej przewodził Jean Wojciech Siciński, który objąć miał urząd trzeciego wielkiego namiestnika; z Francji przybyli wraz z nim: Edward Lipiński, Włodzimierz Markiewicz, Marek Pańkowski i Stefan Franciszkowski, oraz mieszkający w Belgii Przemysław Górecki. Mam nadzieję, że nie opuściłem nikogo: moją zawodną pamięć wsparłem relacją Jeana Wojciecha oraz dokumentacją fotograficzną, którą częściowo tu prezentuję.

W doskonałych nastrojach wyruszyliśmy po południu, planując w ciągu półtorej godziny dotrzeć do celu. Naszą podróż w stronę Dłużewa spowolniła w pewnym momencie zamieć śnieżna – tak silna, że kierowca przestał widzieć drogę. Siedzący obok niego i dobrze znający okolicę Marek Złotkiewicz niewiele mógł pomóc. Otoczenie dworu zasypane zostało tak dalece, że nie można było podjechać od frontu. Należało się jednak spieszyć, jako że spod autokaru zaczął wydobywać się czarny, gryzący dym. Wyglądało, że nasz pojazd stanie za chwilę w płomieniach – i tak też się stało. Na szczęście w chwili, gdy ostatni pasażer zdążył już opuścić pokład.

Było zupełnie ciemno; tylko w oddali migotały niepewne światełka: zapewne dwór, od którego dzielił nas nie tylko drewniany płot, ale i dobrych sto metrów zasypanych śniegiem. W pewnej chwili drogę rozświetlił nam płonący autokar. Panowie wzięli na ręce panie w futrach i szpilkach. Następnego dnia włoscy goście opowiadali z ożywieniem o ostatnim – ich zdaniem romantycznym – etapie wędrówki, ale wtedy, po ewakuacji z autokaru nie było im wcale do śmiechu. Tylko Elvio zachował olimpijski spokój.

[…]

przeczytaj więcej na profilu FB Wolnomularza Polskiego:

Dodaj komentarz